Czarne, Wołowiec 2020.
Dla wiedzących lepiej
Krótka jest ta książka, skondensowana i tak ciekawa, że pozostawia po lekturze niedosyt. Łukasz Lamża mógłby dalej szukać absurdalnych teorii, które zyskują wielki poklask w społeczeństwie nielubiącym myśleć (i wykorzystywać szkolną wiedzę), a tym samym rozśmieszać czytelników – jednak poprzestaje na zaledwie kilku tematach rozpisanych na drobne eseje. Łatwo powiedzieć, dla kogo ta publikacja się nie nadaje. Na pewno dla tych, którzy korzystają z usług różdżkarzy, zażywają leki homeopatyczne w przeświadczeniu, że da się tym przepędzić chorobę, dla tych, którzy uwielbiają teorie spiskowe i dla audiofili, którzy są w stanie wydać kosmiczne pieniądze na specjalnie mrożone kable – ofiar kreatywnego marketingu ostatnich lat. O tym, że Lamża analizuje też między innymi opinie płaskoziemców, nawet nie warto przypominać – to już ekstremum. Faktem jest jednak, że część jego uwag wzburzy czytelników: oto ktoś postanowił rozprawić się z mitami i udowodnić, że wielkie mody są bzdurne i nie mają podstaw naukowych. To może boleć.
Lamża wybiera sobie temat, który już na początku krytycznie nastawionemu czytelnikowi może wydać się grząski. Ot, choćby kwestia powiększania piersi za pomocą hipnozy. Autor sprawdza, co leży u podstaw takich przekonań – skąd w ogóle wziął się pomysł na zwodzenie społeczeństwa w taki sposób. Następnie sięga po podstawy nauki (różnych dziedzin, nie boi się fizyki czy chemii, zwłaszcza że nie będzie odbiorcom robił pełnych wykładów, a jedynie przypomni podstawowe prawa) – wskazując sprzeczności porywające łatwowierny tłum a nieznajdujące potwierdzenia w badaniach. Jeśli kogoś nie przekona twardymi argumentami, może sobie odrobinę poironizować (w końcu jest tylko człowiekiem, do takiej słabości się przyznaje, chociaż podczas lektury wydaje się, że musi go sporo kosztować gryzienie się w język w części komentarzy). Odwołuje się do wyobraźni czytelników, stosuje malownicze porównania i wykazuje, że nie warto podążać ślepo za trendami – bo można jedynie stracić pieniądze, i to często niemałe. Na potrzeby książki testuje na przykład usługi kilku radiestetów: wypytuje o rodzaje zagrożeń na swojej działce i o cennik i zakres wykonywanych czynności, które mają zabezpieczyć go przed szkodliwym promieniowaniem. Konfrontuje ze sobą kolejne teorie i pokazuje odbiorcom, dlaczego wiara w żyły wodne nie ma sensu. Być może najtrudniej będzie mu przekonać czytelników do zrezygnowania z homeopatii – tutaj raczej żadne malownicze opisy nie pomogą przeskoczyć machiny wspieranej przez koncerny farmaceutyczne. Będzie o czym myśleć po lekturze – „Światy równoległe” to opowieść, która właściwie w XXI wieku nie miała prawa się wydarzyć – a jednak autor zgromadził tylko niewielki wycinek absurdów, w które dzisiaj ludzie wierzą i którym hołdują. Do tej lektury można podejść jak do źródła rozrywki – i bawić się razem z autorem ludzką bezmyślnością – albo poddać się atmosferze grozy i stracić wiarę w społeczeństwo jako zespół ludzi zdolnych krytycznie podchodzić do kolejnych medialnych rewelacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz