W.A.B., Warszawa 2020.
Marzenia
Zoë Folbigg chce dodać czytelniczkom na całym świecie otuchy – i zapewnić je, że warto w życiu zdecydować się na odrobinę szaleństwa czy też ryzyka, kiedy w grę wchodzi miłość. Dla części sceptycznie nastawionej publiczności oznacza to kolejną bajkę, która nie ma większych szans powodzenia w normalnym życiu, ale autorka upiera się, że historię „Stacji miłość” oparła na faktach i przytacza pod koniec tomu własną opowieść, którą zamieniła na doświadczenia Mai. Maya pracuje w redakcji modowej i zajmuje się wymyślaniem kreatywnych nazw na kolejne części kolekcji. Dzięki niej proponowane ubrania trafiają do masowych klientów i robią furorę także w mediach. Mimo to Maya nie jest przekonana co do wartości swojego zajęcia: wydaje się jej błahe i zbędne. Przygotowuje się wprawdzie do objęcia stanowiska kierowniczego, ale jeszcze nic nie zostało przesądzone. Bohaterka, która dostrzega naiwność w swojej pracy, kompletnie nie widzi naiwności w innej dziedzinie życia. Do pracy dojeżdża pociągiem i któregoś dnia do jej przedziału wsiada cudowny Mężczyzna z Pociągu. Od tej pory kobieta będzie wzdychać do nieznajomego i zastanawiać się, jak przyciągnąć jego uwagę. Mało tego: Maya zwierza się ze swojej potajemnej i niemal nastolatkowej miłości kolegom z pracy oraz przyjaciółkom – wszyscy jej kibicują i podsuwają rady, jak zdobyć serce przystojniaka. Tyle tylko, że Maya jest nieśmiała i nie wie, jak zainicjować kontakt, a pierwsze czynione przez nią próby zasługują co najwyżej na śmiech. Mężczyzna z Pociągu okazuje się niedościgłym ideałem, a bohaterka traci czas na wmawianie sobie wielkiej miłości.
Dość to dziwne, bo w innych kwestiach Zoë Folbigg wydaje się bardziej racjonalna. Wprawdzie pozwala przyjaciółce Mai na zdobycie wielkiej i cudownej miłości w rodzinie patchworkowej bez większych komplikacji – ale to raczej ze względu na pragnienie, by wątek nie zdominował powieści. Maya zajmuje się ponadto szukaniem idealnego smaku makaroników: pieczenie pozwala jej się odstresować i ujawnić talenty. Do tego prowadzi lekcje hiszpańskiego jako wolontariusz – i wśród swoich uczniów znajduje nowe przyjaźnie, które wpłyną na jej życiowe wybory. Wiele jest motywów, które mogła Zoë Folbigg pociągnąć tak, by przykryć niefortunny główny – z idealizowaną miłością do nieznajomego – i to one naprawdę ratują powieść. „Stacja miłość” nie wypada przez to jak błaha obyczajówka. Narracja jest w tej książce niespieszna, Zoë Folbigg pozwala delektować się każdym kolejnym pomysłem i zmusza wręcz czytelniczki do zanurzenia się w świecie Mai – niezależnie od tego, czy chodzi o nieudane próby podrywu w pociągu, czy o relacje z Neną, która właśnie znalazła szczęście, o przyjaźń ponadpokoleniową czy o zachowania w pracy (zresztą – nadające najwięcej dynamiki statycznej historii). Zoë Folbigg nie musi zajmować się budowaniem skomplikowanej akcji, ma przesłanie, które kieruje do czytelniczek – i owo przesłanie powiązane jest z jej własnym doświadczeniem, przeniesionym teraz na postawę Mai. Niby wiadomo, co się wydarzy, przynajmniej w podstawowym nurcie książki – a jednak autorka chce zdobyć uwagę odbiorczyń i przekonać je do swoich racji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz