niedziela, 16 lutego 2020

Raynor Winn: Słone ścieżki

Marginesy, Warszawa 2020.

Włóczęga

Raynor Winn straciła dach nad głową, ale nie zdążyła się tym przejąć. Dom zajęli komornicy – to efekt fiaska, jakie poniósł przyjaciel Motha rozkręcający własny biznes. Biznes trzeba było zamknąć, właściciel narobił długów, których spłacanie spadło na jego najlepszego przyjaciela, męża Raynor. W krótkim czasie Raynor i Moth stracili oszczędności oraz miejsce do spania. Nie mogąc liczyć na pomoc dzieci, postanowili wybrać nietypowe rozwiązanie. Sytuacja, w którą wplątał się Moth i tak nie angażuje maksymalnie emocji i chęci do działania. Sprawa jest o wiele bardziej poważna, niż mogłoby się wydawać. Oto bowiem mężczyzna kilka lat wcześniej uległ wypadkowi, którego skutki odczuwa aż do dziś. I właśnie teraz lekarze odważyli się postawić diagnozę, która oznacza rychłe rozstanie na zawsze. Moth cierpi na schorzenie, które w kilka miesięcy powinno zniszczyć jego organizm – fakt, że przez parę lat nie stało się nic złego (nie licząc pogarszającego się stanu zdrowia), nie jest czynnikiem pocieszającym. Jest z nim coraz gorzej: nie może funkcjonować bez leków przeciwbólowych, a od tego przestaje umieć zwyczajnie chodzić. To nie jest najlepszy moment na wyruszenie na wędrówkę wzdłuż wybrzeża Wielkiej Brytanii, ale takie właśnie rozwiązanie proponuje Raynor jako alternatywę wobec bezdomności. Małżonkowie kupują niewielkie i lekkie śpiwory, mały namiot i pakują cały swój skromny dobytek, by stanąć na szlaku. Przez pierwsze dni wędrówka nie idzie zgodnie z planem, nie da się realizować założonych drobnych celów – nie w obliczu choroby i braku wprawy. A jednak Raynor i Moth wciągają się w maszerowanie. „Słone ścieżki” to opowieść o codziennych wyzwaniach i trudach wyprawy.

Jest to książka oparta na faktach i z tego też powodu brakuje w niej wewnętrznej dramaturgii. Najpierw odbiorcy będą się zastanawiać, jak też Moth da sobie radę z postępującą chorobą (i zaleceniami lekarzy, by unikać wysiłku), w warunkach, które złamałyby niejednego zdrowego młodzieńca – wkrótce jednak stanie się jasne, że wyprawa ma właściwości uzdrawiające, w niewiadomy sposób pozwala na odzyskiwanie sił i zatrzymuje schorzenie przynajmniej na tyle, by móc maszerować dalej. Raynor i Moth robią wszystko, by wykończyć swoje organizmy. Nocują w przypadkowych miejscach, jedzą najtańsze jedzenie (ile można się żywić kluskami z supermarketu?), mokną, przemarzają, nie mogą nigdy naprawdę odpocząć. Raynor podkreśla dodatkowo „komizm” płynący z załatwiania swoich potrzeb fizjologicznych podczas gdy właściciele psów wychodzą z czworonogami na spacery. To niewiele, żeby zaangażować czytelników – autorka oferuje im powieść drogi, która naprawdę powieścią nie jest. Brakuje tutaj opracowania dramaturgicznego, nastawienia na fabułę, a nie tylko na wewnętrzne przeżycia bohaterów. Raynor i Moth to kolejna para, która udaje się na szlak, żeby rozwiązać swoje problemy - „Słone ścieżki” to lektura bardziej zbliżająca się do poradników z dziedziny samorozwoju niż do beletrystyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz