poniedziałek, 17 lutego 2020

Marta Grzywacz: Nasza pani z Ravensbrück

W.A.B., Warszawa 2020.

Inny odcień zła

Johanna Langefeld kojarzona była jako jedna z organizatorek obozu w Ravensbrück, co automatycznie szeregowało ją po stronie oprawców. Jednak w procesie obozowych katów zabrakło jej po stronie oskarżonych. Wkrótce w świat poszła plotka o tym, że w ucieczce z więzienia pomogły jej... więźniarki. A to skłoniło Martę Grzywacz do prześledzenia całej historii organizacji obozu i do zadawania pytań o możliwość wytworzenia się podobnej więzi między ofiarami i nadzorczynią. „Nasza pani z Ravensbrück” to książka, w której odbiorcy po raz kolejny będą mogli przyjrzeć się kwestii obozów koncentracyjnych podczas drugiej wojny światowej – tym razem z nastawieniem na odnotowywanie szczegółów z biografii Langefeld. Tych wprawdzie nie ma zbyt wiele i autorka musi nadrabiać w narracji omawianiem samej specyfiki Ravensbrück, ale wychodzi jej to całkiem nieźle. Marta Grzywacz niemal każdy rozdział rozpoczyna od przeglądu akt Johanny Langefeld, czyta jej zeznania lub oskarżenia w nią wymierzone, sprawdza, jak bohaterka tomu postrzegała siebie i swoją rolę – i jak była oceniana z zewnątrz. Następnie rejestruje kolejne wydarzenia – od początku istnienia obozu przez jego funkcjonowanie, z uwzględnieniem wybranych trudnych motywów (wielkie wrażenie robią zwłaszcza opisy eksperymentów medycznych na „królikach” - kobietach kierowanych na operacje). W tych partiach opowieści zdarza jej się porzucić na moment obraz Johanny Langefeld, nie zawsze może odnotować istnienie tej postaci i funkcjonowanie w obozowej codzienności – kiedy zatem liczą się dane spoza biografii, może Marta Grzywacz na pewien czas odłożyć opowiadanie o charakterze i życiowych wyborach. Johanna Langefeld jest postacią, która odróżniała się od innych nadzorczyń – nie dała się poznać jako fanka okrucieństwa. Nie upajała się poczuciem władzy ani możliwością zadawania bólu, nie cieszyło jej wymierzanie kar, zresztą w tej dziedzinie dała się poznać jako osoba niezwykle sprawiedliwa i wręcz łagodna w porównaniu do innych obozowych katów. W końcu wychodzi na jaw, że do obozu Langefeld trafiła właściwie przez przypadek, nieświadoma rodzaju pracy, do jakiej się kieruje – i ze stanowiska próbowała zrezygnować, co uniemożliwili jej przełożeni. W samym obozie jednak bohaterka książki nie pozwalała sobie na okrucieństwo wobec więźniarek, co potwierdzają kolejne wspomnienia. Marta Grzywacz wypytuje o Langefeld kobiety, które pozostawały pod jej władzą, zbiera opinie i komentarze: choćby krótkie wzmianki, rzucające nowe światło na późniejszą sytuację jak rodem z filmu sensacyjnego. Udowadnia tym samym autorka, że nie można wszystkich mierzyć jedną miarą – istnieli ludzie wymykający się stereotypom i zaprzeczający powszechnym obrazkom. „Nasza pani z Ravensbrück” to publikacja, która o obozie koncentracyjnym opowiada w mniej przewidywalny sposób, obok standardowych informacji, które mogły się już czytelnikom znudzić, dochodzą tu ciekawostki biograficzno-charakterologiczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz