czwartek, 6 lutego 2020

Bartosz Żurawiecki: Festiwale wyklęte

Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2019.

Wstydliwa karta

Udział w festiwalach, które w PRL-u były traktowane jak rozrywkowe – oraz jako trampolina do wielkiej kariery dla niektórych artystów – dzisiaj bywa czymś wstydliwym i pomijanym w monografiach zespołów czy autobiografiach muzyków. Bartosz Żurawiecki jednak postanawia przybliżyć czytelnikom istnienie „festiwali wyklętych”, zjawisk kulturowych, które dawniej rozpalały masową wyobraźnię i pozwalały na trafianie do szerokiej publiczności. Jeśli ocenia – to tylko wyśmiewa się z krytykanctwa i prób zmieniania przeszłości, to go drażni, sam udział w festiwalach traktuje naturalnie i prowadzi rozmowy z tymi artystami, którzy nie wykreślili uczestnictwa ze swoich życiorysów zawodowych. Dzięki temu dowiaduje się sporo o panującej na festiwalach na przykład w Kołobrzegu atmosferze, poznaje zakulisowe smaczki i ciekawostki, uczy się też kawałka historii. Odnotowuje nazwiska tych, którzy dzisiaj odcinają się od przeszłości i chcą o niej zapomnieć także przez unikanie tematu w wywiadach i autobiografiach. Książka „Festiwale wyklęte” jest dla czytelników nie manifestacją politycznych wyborów – a możliwością dotarcia do interesującej kulturoznawczo przygody. Bartosz Żurawiecki przekonuje, że festiwale miały swój urok – i atmosferę nie do powtórzenia dzisiaj. Próbuje uchwycić fenomen zjawiska i poznać stanowisko tych, którzy nie wypierają się występów przed wielką publicznością. Zielona Góra i Kołobrzeg były miejscami odkrywania kolejnych gwiazd estrady – niektórym jednak utrudniały karierę. Autor sprawdza, jak potoczyły się losy ówczesnych bożyszczy tłumów, doskonale się bawi, przeglądając fragmenty tekstów i przesłań, jakie ze sceny padały – ale czytelnikom nie oferuje zwykłej i nudnej ironii, raczej – prześmiewczy lekko komentarz przeplatany nostalgicznymi wywodami. Chce, żeby odrzucone dzisiaj i „wstydliwe” karty historii nie uległy zapomnieniu – udowadnia, że nawet dzieci artystów funkcjonujących choćby na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej mogą nie mieć pojęcia o poczynaniach rodziców – i ten stan rzeczy usiłuje zmienić. Owszem, jest w tym chęć rozdrażnienia niektórych środowisk, próba dania nauczki tym, którzy uciekają od prawdy. Ale Bartosz Żurawiecki robi znacznie więcej: ocala fragment wiadomości o przeszłości. W „Festiwalach wyklętych” próbuje stworzyć monografie obu przeglądów – bez odwoływania się do politycznych niesnasek.

Jedyne, co w jego książce jest niepotrzebne, to osobiste wtręty dotyczące wyznawanych poglądów (w zakresie obyczajowym, więc tym bardziej zbędne odbiorcom). Zdarza się autorowi złośliwy przytyk w kierunku tych, którzy przyklaskują władzy, utrwalając mało postępowe postawy i konserwatywne wartości. Podejmuje Żurawiecki w ten sposób polemikę z tym, co na polemikę właściwie nie zasługuje, bo i tak nie przyjmie żadnych argumentów – a w ten sposób autor tylko wkłada do ręki broń swoim przeciwnikom. Mógł skupić się na prowadzeniu faktograficznej opowieści, a felietonowe komentarze zostawić sobie na inną okazję. Nie pasują one do rytmu książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz