czwartek, 16 stycznia 2020

Margaret Atwood: Kamienne posłanie

Wielka Litera, Warszawa 2019.

Granica wyobraźni

Constance zaczęła tworzyć Alphinlandię na długo przed poznaniem swojego męża – a już po śmierci ukochanego rozrastający się ponad miarę świat pozwolił jej na zachowanie zdrowych zmysłów i przejście żałoby. Teraz Constance może wysłuchiwać komentarzy Ewana z zaświatów – nikogo to nie dziwi, zawsze miała bujną wyobraźnię i nie bała się jej używać. Trzeba przyznać, że Margaret Atwood wie, jak zacząć zbiór opowiadań „Kamienne posłanie”, żeby zapewnić sobie trwałą uwagę odbiorców. Proponuje rzeczywistość trochę oniryczną, ale dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach. Sam proces tworzenia będzie tu zajmować ważne miejsce – dla kolejnych bohaterów. Constance swój związek przenosi do sfery nie do końca udanych spraw, następne postacie ujawniają sieć zależności i wzajemnych relacji. Bo chociaż „Kamienne posłanie” to zestaw małych form, Margaret Atwood nie ucieka w nim od świata, którym zaintrygowała czytelników. Stopniowo pojawiają się osoby, które pozostawały w tle w jednych historiach – w innych można poznać ich dążenia i marzenia oraz motywacje, jakich nie było widać wcześniej. Autorka umożliwia wnikanie w głąb tej przestrzeni – bez przeszkód, ale i bez pośpiechu. Wie znacznie więcej, niż chce ujawnić – daje czytelnikom szansę snucia własnych historii zanim poznają prawdę. Operuje tym, co znane i tym, co niewytłumaczalne, bawi się zjawiskowo historiami jednostek układającymi się w cały bogaty repertuar wydarzeń. Nawet jeśli nie ma spektakularnej akcji – a trudno czasami o taką w opowiadaniach – liczą się związki międzyludzkie i zależności, które wcześniej były niedostrzegane, a pełnią ważną rolę w budowaniu opowieści. Margaret Atwood przechodzi od zjawiska do zjawiska, porywa się na wielkie komentarze dotyczące malutkich spraw, wyimki rzeczywistości bohaterów rozdmuchuje na olbrzymią skalę – tak, żeby czytelnikom pokazać możliwości tkwiące w literaturze.

Karmi ta autorka odbiorców narracją. W „Kamiennym posłaniu” rzuca się w oczy wyczulenie na słowo i umiejętność prowadzenia relacji niemal bez fabuły – a to dzięki spostrzegawczości. Atwood bardzo lubi podkreślać obecność detali w najbliższym otoczeniu bohaterów, jest w stanie skupiać się na nich prawie całkowicie. Oddala konieczność budzenia silnych emocji przez akcję – może ten sam efekt uzyskać dzięki zabawom tekstowym. „Kamienne posłanie” jest zatem próbą spowolnienia do granic możliwości opowieści. Międzyludzkie relacje rozwijają się swoim trybem, nie ma sensu ich podsycać – i tak nie uda się przyspieszyć historii. A przecież w takiej postawie autorskiej nie ma drwiny z czytelników, jest za to chęć zatrzymania ich nad lekturą. Margaret Atwood może sobie pozwolić na operowanie niepopularnymi środkami – dzięki temu, że jest w swojej książce bardzo precyzyjna i daje się poznać jako wyrafinowana obserwatorka codzienności. Nie umyka jej żaden szczegół relacji międzyludzkich, odnotowuje każdą zależność – i wkleja do refleksji postaci, żeby wypadały jak najbardziej wiarygodnie. Dla tej autorki najważniejsze będzie sedno interpersonalnych kontaktów, cała reszta to tylko dodatek ubarwiający historię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz