Media Rodzina, Poznań 2019.
Poznawanie siebie
Oni idą. Idą, żeby zmierzyć się z własnymi problemami, których nikt inny nie zrozumie – nawet jeśli przeżywa podobne wydarzenia. Zoe i Martin to bohaterowie tomu „Na szlaku szczęścia”. Stracili swoich bliskich, mierzą się z rodzinnymi wyzwaniami. Zoe pochowała męża, nie potrafi pogodzić się z bólem. Martin wie, że jego rodzina się rozpadła – próbuje jednak uchronić córkę przed popełnianiem błędów. Oboje potrzebują czasu, samotności i ciszy, żeby uporać się z troskami, wsłuchać w siebie i pojąć, jak powinni się zachować. Oboje wyjeżdżają do Francji, żeby wyjść na pielgrzymi szlak z Cluny, na Camino. Tu się poznają, na początku wędrówki. Nie zmienia to faktu, że będą iść osobno, przypadkowi znajomi nie wpisują się w koncepcję samotności. Ta droga dla niektórych jest przeżyciem duchowym, dla Zoe i Martina – okazją do uspokojenia emocji. A uspokajanie emocji niezbyt dobrze koresponduje z burzą zmysłów, jaka towarzyszy zakochaniu. Dlatego też w uczucie, które zwiąże bohaterów, momentami trudno uwierzyć. Owszem, myślą o sobie i chcą się do siebie zbliżyć – jednak w bezpośredniej konfrontacji przestają dążyć do zacieśnienia relacji. Tylko autorzy wiedzą, że droga prowadzić będzie do romansu, do ułożenia sobie życia na nowo – i znowu w parze. Unikają klimatów charakterystycznych dla powieści romantycznych, uciekają w ogóle od beletrystyki, zupełnie jakby chcieli po prostu przelać na papier własne doświadczenia pielgrzymkowe – sporo w tym ryzyka, bo istnieje prawdopodobieństwo, że czytelnicy nie odnajdą się w takiej zabawie.
Bardzo precyzyjnie pokazują Simsion i Buist charaktery ludzi spotykanych na trasie. Wprowadzają czasami utrudnienia – bywa, że zawodzi organizm, ale też i możliwości spotkania: bohaterowie umawiają się na kolejne przystanki, ale dają sobie w tym swobodę wyboru, mogą nie dotrzeć lub w ostatniej chwili zmienić plany. Wpływają na nich inni ludzie – każdy, kogo spotkają na szlaku, może rzucić nowe światło na życiorys Zoe lub Martina – i nigdy nie wiadomo, jaka informacja przeważy podczas budowania relacji. Autorzy „Na szlaku szczęścia” bardzo mocno podkreślają rozwój duchowej strony postaci – idzie się po to, żeby nabrać sił i dystansu psychicznego do zmartwień. Wiąże się to również z wyrzeczeniami cielesnymi, trzeba ograniczać bagaż, uważać na kontuzje, radzić sobie z pęcherzami na stopach i wciąż planować kolejne etapy marszu. To zadanie mocno absorbujące, nic więc dziwnego, że oczyszcza i ułatwia zrozumienie codziennych trosk.
Cechą charakterystyczną tomu „Na szlaku szczęścia” jest ciągłe i szybkie zmienianie rozdziałów. Autorzy piszą po kawałeczku, wprowadzają drobne przygody albo tylko migawki z przejść Zoe i Martina, przeplatają losy bohaterów: jeszcze na dobre nie rozkręci się jedna perspektywa, a już trzeba przechodzić do drugiej, jeszcze druga nie wybrzmi – wraca się do poprzedniej postaci. Te przeskoki, sprawdzone w warsztatach kreatywnego pisania, tu zostały doprowadzone do absurdu, nie da się już bardziej zdynamizować narracji – a i tak pozostaje wrażenie statyczności obrazków, bo niewiele się podczas trasy dzieje (przynajmniej jeśli chodzi o rytm zmieniających się krajobrazów i parcie do celu).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz