Vesper, Czerwonak 2019.
Zabobony
Wiara w czary może być podstawą wielu intrygujących powieści. W „Inkubie” ciągnie się od lat 70. XX wieku po rok 2016 i nie ma na nią żadnego sensownego sposobu. Ludzie z małych wiosek wyjątkowo chętnie zaprzęgają zabobony do wyjaśniania nieracjonalnych z ich punktu widzenia zjawisk. To oczywiście prowadzi do podsycania lęków – i otwiera furtkę złu. O wiele łatwiej jest przyjąć, że rzucony przez nieżyczliwą wiedźmę urok jest przyczyną nieszczęść – niż szukać głębiej, żeby dotrzeć do rzeczywistych rozwiązań. Zwłaszcza jeśli te opierają się na domysłach, tyle że naukowych. Co ciekawe, Artur Urbanowicz w posłowiu do bardzo obszernego tomu wymienia szereg zagadkowych śmierci w wiosce na Suwalszczyźnie. Część wydarzeń wykorzystał jako inspirację do swojej historii, inne potraktował jak literackie tworzywo. Wszystko zrzuca na głowę śledczemu, który w połowie jest Litwinem. Ponieważ policjant, który zbierał materiały na temat lokalnych nieszczęść, popełnił samobójstwo, Vituas musi sprostać wyzwaniu. Gromadzi dane, odkrywa szereg przerażających wydarzeń. Na razie jednak wszystko toczy się zgodnie z prawami kryminału, jeszcze nie ma mowy o thrillerze. Zło poczeka, aż rozpanoszy się strach. Urbanowicz zarzuca czytelników drobnymi scenkami, pokazuje, co dzieje się we wsi i na czym polega praca śledczego. W tle stopniowo nabudowuje atmosferę grozy, tu nic nie może prowadzić do normalności – nie ma na nią miejsca.
Nieco ponad trzy dekady wcześniej w tym samym miejscu dzieje się jeszcze więcej spraw szarpiących nerwy. Pewna samotna starsza kobieta przez lokalną społeczność traktowana jest jak czarownica. Nawet nie dlatego, że zna rozmaite sztuczki (w końcu we wsi dziewczyny wiedzą, jak zwrócić na siebie uwagę ukochanego i zapewnić wzajemność), odbiera porody, ale może też pomóc kobietom, które mają problemy z zajściem w ciążę. Tyle tylko, że za wszystko trzeba zapłacić. W „Inkubie” śmierci jest dużo, zagadkowość nie tylko służy rozwijaniu warstwy kryminalnej, ale i tej thrillerowej. Autor co prawda w narracji bardziej skłania się ku pierwszemu gatunkowi, ale bardzo umiejętnie wkracza na teren drugiego. Do rozdziałów dodaje motta – cytaty dotyczące carów i wierzeń z nimi związanych, poza podstawowym nurtem narracji – tak może sugerować czytelnikom, na co mają zwracać uwagę, wyczula ich na określone motywy.
Bardzo dobrze czyta się tę publikację, jej rozmiar (ponad 700 stron tekstu) nie psuje rozrywki. Niepotrzebnie tylko w posłowiu autor zaczyna sugerować odbiorcom pominięte (na pewno) przez nich tropy. Proponuje, żeby jeszcze raz przeczytać całą powieść, żeby odkrywać w niej kolejne wątki, żeby zwracać uwagę na intertekstualia i nawiązania do informacji prasowych. Jednym słowem – kwestionuje pracę odbiorców, próbuje udowodnić, że on – autor – jest wybitnie inteligentny, a czytelnicy niekoniecznie, że trzeba ich prowadzić za rękę nawet w literaturze rozrywkowej. Tu zdecydowanie przydałyby się nożyczki redaktora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz