Czarne, Wołowiec 2019.
Po zbrodni
Nikki Meredith wychodzi z założenia, że ciągłe powracanie do przeszłości i analizowanie kolejnych elementów morderstwa, a także rozmowy z przestępczyniami, mogą rzucić nowe światło na wydarzenia. Odwiedza w więzieniu Leslie Van Houten i Patricię Krenwinkel, żeby lepiej je poznać i dowiedzieć się, dlaczego w ogóle posłuchały Charlesa Mansona i przyczyniły się do śmierci Sharon Tate oraz jej gości. Nie mierzy bohaterek swojej książki miarą morderczyń: raczej dziwi się, że kobiety były zdolne do okrucieństwa. Chce sprawdzić, co przez lata zmieniało się w ich postrzeganiu przeszłości – i co czują, świadome, że nie odzyskają wolności. Fakty są powszechnie znane i pojawiały się wiele razy w narracjach – nie tylko dziennikarskich śledztwach. Nikki Meredith chce więc dodać do nich jedynie obraz kobiet-morderczyń, głębszy niż powszechne i wywołujące lęk skojarzenia. Będzie zatem co pewien czas rejestrować rozmowy z Leslie Van Houten i zadawać jej pytania, na które nie potrafi znaleźć odpowiedzi. Będzie odnotowywać humory swojej rozmówczyni, zmiany nastrojów uzależniane od różnych czynników. Będzie szukać rozwiązania zagadki w uczuciach. Oczywiście żeby do tego doszło, musi najpierw zrezygnować z osądzania i jednoznacznie negatywnego nastawienia, ułatwia jej to dystans czasowy. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że posługuje się ogólnikami, jakby nie chciała rozgrzebywać traum.
Delikatność wobec rozmówczyń to jedno – z drugiej strony Nikki Meredith bardzo chce dzielić się z odbiorcami swoimi własnymi doświadczeniami i – przeżyciami rodziny. Wprawdzie nie ma wiele wspólnego ze zbrodnią Mansona, ale... doszukuje się podobieństw na przykład w przypadku brata, który odsiaduje karę więzienia za napaść na starszych ludzi. Jego sytuacja ma pomóc w zrozumieniu Leslie i Patricii, przynajmniej – samej autorce. Osobnym tematem, bardzo rozwijanym, jest kwestia odkrywania żydowskiego pochodzenia. Meredith opisuje, jak dowiedziała się o tym, że w jej żyłach płynie – w pewnym stopniu – żydowska krew i jak przeżyła szok, kiedy poznawała historię. Rozprawia się na kartach tej książki z przekonaniem, że gdyby żyła w innych czasach, najpewniej stałaby się ofiarą antysemickich działań – z tego wrażenia nie umie się otrząsnąć i proponuje czytelnikom refleksje niewesołe, a do tego – odchodzące od głównego nurtu książki refleksje. Niby próbuje przez „nietypowe” doświadczenia zrozumieć swoje postacie, ale autobiograficznych wzmianek jest tu dość dużo i niekoniecznie przekonają odbiorców.
Nikki Meredith pisze rzetelnie, nie chce pomijać żadnych aspektów swojego „śledztwa”. Jest autentycznie zainteresowana historią Van Houten i Krenwinkel, tak, że proponuje czytelnikom obszerną publikację na ich temat. Unika tworzenia prostej biografii, skłania się raczej ku reportażowym tonom. Nie próbuje za sprawą tematu wstrząsnąć odbiorcami – szok już został przepracowany, teraz kolej na zrozumienie kobiet, które zdecydowały się odbierać życie, jakby na przekór rolom przypisanym w społecznych stereotypach. „Ludzkie potwory” to analiza psychologiczna i komentarz socjologiczny w jednym, opowieść, która płynie z ciekawości, ale przebarwiona jest goryczą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz