Rebis, Warszawa 2019.
Retro opowieść
Elizabeth Gilbert z właściwą sobie wyobraźnią i niepowtarzalnym stylem narracji zabiera odbiorców w zamierzchłą przeszłość, do Nowego Jorku z 1940 roku. Trafia tu dziewiętnastoletnia Vivian, która z perspektywy czasu, u schyłku życia, prowadzi opowieść, żeby wyjaśnić pewnej dziewczynie sedno relacji z jej ojcem. Vivian prowadziła burzliwe życie i na początku nawet nie spodziewała się, co przyniesie jej los: zasmakowała najróżniejszych relacji międzyludzkich, wolnej miłości, ale dowiedziała się też, co znaczy przyjaźń i jak kształtuje się atmosferę w pracy. A wszystko w nietypowych okolicznościach, w podupadającym rewiowym teatrzyku. Taki przybytek prowadzi ciotka Peg, osoba, która ma przejąć opiekę nad Vivian. Tyle tylko, że krewna daleka jest od sentymentów i od matkowania młodej dziewczynie – rzuca ją w wir przygód i pozwala funkcjonować wśród artystów. Vivian odkrywa w sobie talent do szycia: jest w stanie nie tylko odpowiednio wykorzystać zdobyte materiały (które w czasach wojennych trzeba pozyskiwać z nietypowych źródeł), ale też dopasować kostium do postaci tak, by uwypuklić zalety jej sylwetki. Nic dziwnego, że błyskawicznie Vivian zdobywa zaufanie całego zespołu i gdyby poprzestała na byciu twórczą krawcową, niewiele mogłoby się zepsuć. Ale młoda dziewczyna naśladuje bardziej przebojowe znajome, a do tego nie potrafi jeszcze myśleć o konsekwencjach swoich wyborów.
„Miasto dziewcząt” biegnie kilkoma torami. Opowieści Vivian o szyciu i strojach, chociaż mogłyby być najsłabszym elementem książki, wciągają i urzekają zmysłowością. Stanowią jednak przerywnik w fabule – i uzasadnienie działalności bohaterki. Vivian do szycia będzie czasami powracać, dużo bardziej istotne dla odbiorców stanie się jednak jej życie miłosne. W tej dziedzinie autorka puszcza wodze fantazji i nie poprzestaje na „zwykłych” romansach: bohaterka może przecież wśród aktorów – przedstawicieli zawodu o wątpliwej reputacji – zasmakować prawdziwego życia i poznawać siebie. Jednak ceną za wolną miłość może być samotność w przyszłości, Vivian przekonuje się, że swoboda obyczajowa czasami przynosi sporo szkody. Trzecim tematem wiodącym w powieści okazuje się samo funkcjonowanie teatrzyku rewiowego – tutaj Gilbert zajmuje się między innymi przygotowaniem premiery „Miasta dziewcząt”, pozwala czytelnikom uczestniczyć w próbach i śledzić powstawanie kolejnych elementów sztuki. I również ten temat nieodpowiednio wykorzystany zamęczyłby odbiorców, tu o znużeniu nie ma mowy: wątek uatrakcyjnia jeszcze bardziej cały tekst.
„Miasto dziewcząt” jest powieścią sycącą i mocno zmysłową. Elizabeth Gilbert ucieka od oczywistości, wie, jak poprowadzić historię, żeby przytrzymać odbiorców przy lekturze. Funduje wstrząsy emocjonalne, ale i refleksje na temat relacji międzyludzkich, nigdy nie jest dosłowna czy przewidywalna. Tę powieść czyta się z przyjemnością ze względu na doskonale przemyślane detale, wielobarwność tła i samo przeniesienie akcji do nietypowego miejsca. To obyczajówka, która się nie nudzi, sposób na dobrą rozrywkę. „Miasto dziewcząt” to oczywiście także głos w sprawie kobiet – jednak nie widać w nim tendencyjności czy publicystyki, autorka pozwala przede wszystkim zanurzyć się w rozbudowanej i nieobojętnej historii. Ucieszy fanów gęstych obyczajówek i niepospolitych romansów, to tom, który można powoli smakować dla własnej satysfakcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz