Czarne, Wołowiec 2019.
Nie dla fanów
Przynajmniej tak twierdzi Tomasz Pindel we wstępie do „Historii fandomowych”: zamierza przybliżyć środowisko polskiej fantastyki tym, którzy z gatunkiem nie mają wiele wspólnego i bardziej wyznawców tego typu literatury traktują jak UFO niż sami angażują się w śledzenie rynku, nie wierząc, że może się w nim dziać coś ciekawego. „Historie fandomowe” to przede wszystkim lektura towarzyska, czyta się ją jak prasowy reportaż, szybki, krótki i dopracowany literacko, a przy tym – z zaprzyjaźnionymi bohaterami. Bo też i Tomasz Pindel nie stawia sobie za cel skomentowania całokształtu działań, raczej chce uchwycić atmosferę, zarejestrować ważne sposoby działania, nurty czy okazje do spotkań. Od czasu do czasu wrzuci odbiorcom nową definicję, słowo, którym na co dzień posługują się „wtajemniczeni”. Być może w tym wszystkim zainteresuje też kogoś literaturą, ale niekoniecznie, tu przecież nie ma miejsca na opowiadanie o fabułach czy o rozwiązaniach warsztatowych. Literatura staje się pretekstem, na pierwszy plan wysuwa się towarzystwo i społeczność pozornie zamknięta.
Szuka autor „weteranów fandomu”, pyta tych, którzy pamiętają, jak wszystko się zaczęło i z jakimi trudnościami musieli się borykać, żeby uzyskać to, na czym im zależało. Sięga do prapoczątków, do polskiej fantastyki z lat 70. XX wieku – komentuje wyzwania i działania środowiska literackiego. W tej podróży znajdzie miejsce dla fanów gatunku, dla wydawców i dla pisarzy – wszyscy będą przywoływać z pamięci panujące niepisane zasady czy tłumaczyć określone decyzje. Pindel sprawdzi między innymi, jakie były proporcje płci w tworzeniu literatury fantasy, czy jak docierało się do książek ulubionych autorów. Odnosi się do sytuacji na rynku, podpowiada, z jakimi komplikacjami spotykali się fandomowi wyznawcy. Wypytuje ciągle: wydawców o to, co wydawali i jakimi kierowali się kryteriami, czytelników – jak docierali do konkretnych tytułów (i skąd w ogóle dowiadywali się o tym, co przeczytać trzeba). Sprawdza, jak rodziły się kluby fantastyki i jak tworzyły się lub rozpraszały kolekcje książek. Opowiada trochę o literaturze fantastycznej na rodzimym podwórku, a trochę też o tej, która mogła do PRL-u dotrzeć. Przygląda się wydawanym pismom oraz konwentom, odnotowuje, co działo się w środowisku i jak aktywizowało ono nowych twórców. Przejście przez lata prowadzi autora aż do stanu dzisiejszego – rozmawia Pindel między innymi z Rafałem Kosikiem.
Chociaż autor lubi historie i potrafi je wydobywać, z upodobaniem wpada w kolejne dygresje. To znaczy: dygresjami na swój użytek nazywa każdą zmianę tematu, która jednak nie rozbija toku wywodu. Odbiorcy mogą mu spokojnie zaufać i podążać tam, dokąd ich Pindel poprowadzi: wzbudzi ten autor zainteresowanie tematem, ale także samym sposobem przedstawiania go. Stosuje urozmaicenia lekturowe, korzysta z opowieści zasłyszanych od rozmówców, oddaje im często głos i nie powtarza wiadomości. Nie ma ambicji zdobycia wszystkich możliwych informacji i stworzenia monografii dla środowisk fandomowych w Polsce, więc automatycznie nie będzie się też w narracji niepotrzebnie usztywniać. „Historie fandomowe” dają się czytać jak świetna lektura rozrywkowa z dziedziny literatury faktu. Jest tu sporo humoru, anegdot i ciekawostek, które do encyklopedycznych notek nie mogłyby trafić, są ludzie-legendy, tworzący środowisko. Jest wspólnota doświadczeń lub zainteresowań. Tomasz Pindel tą publikacją trafia do szerokiego grona odbiorców, niekoniecznie tylko do tych, którzy fantastyką się interesują.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz