W.A.B., Warszawa 2019.
Znaki
Drobne scenki, zapamiętane z dzieciństwa, strzępki informacji, wakacyjne przygody lub skojarzenia związane z wychowaniem, powinnościami czy zwyczajami w konkretnym domu, czasem też – w szkole, bo chociaż rzecz dotyczy lata, od sztubackich doświadczeń uciec trudno, zwłaszcza gdy ma się kilka czy kilkanaście lat, chłonie życie, a po latach odtwarza ówczesne zjawiska. Marcin Wilk zbiera opowieści i układa je w minireportaż, grupuje następnie pod kątem tematów albo atmosfery. Jego rozmówcy tuż przed wojną mieli po kilka lat; czasami autor odwołuje się też do spisanych wspomnień pisarzy – bo i takie świadectwa są cenne. Nie przeprowadza natomiast rozbudowanych kwerend, nie szuka wszystkich memuarów, rezygnuje z budowania (niemożliwego) pełnego obrazu lata 1939. Niby traci w ten sposób szansę na wierne odtworzenie realiów – ale nie zanudzi czytelników.
Lato 1939 ma tu kilka charakterystycznych motywów. Jeden stanowią faktyczne wakacyjne zwierzenia. Część dzieci wyjeżdża na wczasy z rodzicami (chociaż podobne wyjazdy nie należą do zbyt popularnych), część udaje się na letniska czy kolonie. Harcerstwo, kempingi – to metody korzystania z letniej pogody. Dzieci na wsi wakacji nie mają, a te, które zostają w mieście, wpadają na oryginalne pomysły (zbieranie na żołnierski chleb). W tych opowieściach panuje sielanka – typowa dla wspomnień z najmłodszych lat. W drugim obszarze opowieści plasują się te z elementami dużej polityki wkraczającej w codzienność. Tu będą przenikać motywy antysemickie, drobne wzmianki na temat wyczuwalnych nastrojów społecznych (dzieci, które amatorsko przygotowują ładunki wybuchowe, wywołują strach sąsiadów przed spodziewaną wojną). Wreszcie – zestaw prawdziwych przygotowań, motyw schronów, zapasy, jakie ludzie mieli przygotowywać na wypadek wojny. Stopniuje autor napięcie, wychodzi od scenek dość łagodnych, a prowadzi do coraz bardziej groźnych w wymowie. Zresztą i tak ta lektura nie może funkcjonować w oderwaniu od wiedzy historycznej, nawet o momentach szczęścia czyta się ze świadomością zbliżającego się kataklizmu. Sprytny zabieg zastosował tu Wilk – automatycznie nabudowuje atmosferę, każe podwójnie interpretować historię.
Opowieści zawarte w książce są bardzo krótkie, wyrywkowe – nie: pełne, bo też i nie ma potrzeby rejestrowania każdego gestu, liczy się bardziej nastrój. Chodzi o to, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście ludzie myśleli o zbliżającej się wojnie, czy też może ignorowali sygnały nadciągającego niebezpieczeństwa. Życiowe wyznania wiążą się z wielką historią, ale Marcin Wilk splata je jeszcze z fragmentami artykułów prasowych. Tutaj dziennikarze, którzy prawdopodobnie mieli dostarczać lekkich wakacyjnych tekstów w sezonie ogórkowym, prześcigają się w opowiadaniu o sposobach na wakacje – ale czasami też ostrzegają przed złodziejami na letniskach. To „dyżurne” tematy, nie powraca w nich lęk przed wojną. Zbiera Marcin Wilk raczej obyczajowe ciekawostki, przejawy zwyczajności, które wywrą tym większe wrażenie na czytelnikach. Cała gra atmosferą zestawiona z bardzo dobrym dwuznacznym tytułem to prawdziwe przeznaczenie tomu. Autor funduje czytelnikom wstrząs – proponuje inne spojrzenie na przeszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz