poniedziałek, 8 lipca 2019

Teresa Monika Rudzka: Carska droga

Axis Mundi, 2019.

Kłopoty z mężczyznami

Chociaż cel przyświeca jej ważny, średnio Teresa Monika Rudzka do swoich bohaterek przekonuje, raczej sprawia wrażenie, jakby rozprawiała się z prywatnymi traumami i rozliczała z byłymi toksycznymi partnerami, wyśmiewając raz ich, raz ich zaślepione i bojące się samotności wybranki. „Carska droga” to pokazanie, że kłopoty w związkach zdarzają się w każdych czasach i okolicznościach, bez względu na to, czy ukochanego wskazują rodzice, przychylna prawdziwej miłości siostra, czy też może znajduje się na portalu randkowym kolejnego desperata albo żonatego poszukującego przygody. Najpierw Krystyna w czasach, gdy jeszcze młode dziewczęta musiały słuchać rodziców w kwestii zamążpójścia – i nie mogły decydować o własnym szczęściu – odrzuca sugerowane zaręczyny, niedoszłego męża oddaje siostrze, a sama wiąże się z przystojnym rosyjskim lekarzem (nawet samodzielność i feminizm nie zdają się na nic, szczęścia bohaterka nie zazna, przynajmniej nie w takiej wersji, jakie roiła sobie jako naiwna panienka). Później na scenę wkraczają kolejne masochistki, kobiety, które trwają w nieudanych związkach, bo nie umieją się zdobyć na odejście od mężczyzn – fatalnych kochanków, żonatych, niewiernych, samolubnych, skąpych itp. Zwierzają się przyjaciółkom, ale owe przyjaciółki same mają talent do wikłania się w relacje bez przyszłości. Wydaje się, że na szczęście z bajki nie ma najmniejszych szans. Przynajmniej postacie z „Carskiej drogi” go nie zaznają, bo trudno nazwać szczęściem chwile radości wykradane na przekór niepokojącym sygnałom. W efekcie czytelniczki od początku będą widzieć, jakie pułapki szykuje kolejny związek: domyślą się od pierwszych słów podczas spotkań zapoznawczych, jakie wady prezentuje przyszły partner – i co stanie się za chwilę problemem nie do zniesienia. Tyle że bohaterki są głuche na ostrzeżenia. Decydują się na każdego mężczyznę, jaki znajdzie się w pobliżu – wychodząc z założenia, że lepszy byle jaki niż żaden. To błędne myślenie, które prowadzi do ciągłych żali i sercowych kłopotów, ale nikogo nie stać na wyciąganie wniosków. Wprawdzie z dystansu widać lepiej – co z tego, skoro czytelniczki będą frustrować się głupotą postaci, inaczej nie da się zestawu nadziei nazwać. Może i słusznie, że bohaterki wciąż cierpią: same się wplątują w przykre sytuacje i tylko do siebie mogą mieć pretensje, że idealizowały partnerów, przymykając oczy na ich oczywiste wypaczenia charakteru.

Tyle tylko, że na fabułę Rudzka pomysłu nie ma i poprzestaje na dzieleniu się wspomnieniami przez bohaterki. Dochodzi do smutnego wniosku, że wszyscy mężczyźni są tacy sami – i zachowuje się tak, jakby próbowała załatwiać własne porachunki, uciekając tylko do świata kilku różnych postaci. Kobiety w tej książce mają bardzo podobne postawy życiowe, nawet podobnie się wysławiają (ale to już wina autorki i nieświadome indywidualizowanie narracji przez wykorzystywanie kilku charakterystycznych gwarowych zwrotów), zachowują się też tak samo – i trudno będzie uznać, że to one padają ofiarami męskich nieuczciwości. Raczej: same na siebie zastawiają pułapki. Teresa Monika Rudzka pokazuje, do jakich konsekwencji doprowadzić może desperacja spragnionych towarzystwa kobiet – i to jedyne przesłanie, jakie z powieści będzie się czerpać. Rozrywki ta historia w efekcie nie zapewnia, bo bardziej męczy brak pomysłu na konstrukcję i opieranie się na jednym typie w damsko-męskich kontaktach. „Carska droga” musiałaby być poddana gruntownej przeróbce, żeby dało się ją potraktować jak pełnowartościową historię – o emocjach autorka pisać potrafi, ale tutaj nie wie, jak je ubrać w sytuacje i wydarzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz