Prószyński i S-ka, Warszawa 2019.
Dziecko w horrorze.
Jip widzi potwory. W zasadzie mieści się takie zachowanie w konwencjonalnych obrazach kilkulatków: dzieci – trochę prowokowane przez przemysł rozrywkowy, kinowe i książkowe historie, które rozprzestrzeniają to wirusowo – wierzą, że istoty z zaświatów czaić się mogą w szafie albo pod łóżkiem, a na pewno – w ciemności. Takich lęków nikt nie bierze na poważnie – nie ma podstaw do dawania wiary każdej rewelacji malucha. A jednak rodzice Jipa mają powody do niepokoju: ktoś nocami puka do okien, a w okolicy daje się zaobserwować dzika i niebezpieczna postać. Z jednej strony niezachwiana wiara w to, że potwory nie istnieją, są tylko efektem wybujałej wyobraźni albo dolegliwości żołądkowych. Z drugiej – świadomość, że Jip już i tak jest odludkiem i dziwakiem przez swoją chorobę. Cierpi ten chłopiec na zespół Aspergera i kilka innych nie do końca zdiagnozowanych schorzeń, między innymi lęk przed przestrzenią. Miewa napady agresji i potrafi nawet uderzyć dorosłych (najczęściej obrywa matka, spragniona czułości). Jeśli o potworach mówi Jip – wiadomo, że nikt nie weźmie go na serio. Nawet Nick, najlepszy przyjaciel chłopca ma już trochę dosyć monotematycznego powracania do jednej kwestii. Tyle tylko, że wokół domu marzeń naprawdę zaczyna się coś dziać – i nie jest to nic przyjemnego.
„O chłopcu, który rysował potwory” to znakomicie skonstruowany horror, w którym oczywiste wyjaśnienie nadprzyrodzonych zjawisk rzuca się czytelnikom na żer, tak, żeby w ostatnim akapicie tomu ich zaskoczyć na nowo. Oscylowanie między jawą i snem zamienia się tutaj w rozpaczliwą pogoń za normalnością, a i próbę sił. Jak przeważnie bywa, choroba dziecka dzieli rodziców. Ojciec wierzy, że uda się wyleczyć syna, bagatelizuje jego zachowania i próbuje być stanowczy, żeby wyegzekwować określone postawy. Stawia granice i wymaga, a przez to ma poczucie kontroli – i nie dostrzega kolejnych kryzysów. Matka nie może się pogodzić z codziennymi wyzwaniami. Coraz bardziej rozpaczliwie chce szukać ratunku dla dziecka. Oboje nie spodziewają się jednak, ile dla chłopca zrobić może Nick, rówieśnik i odporny na stresy kilkulatek. To on odciąża dorosłych, biorąc na siebie spędzanie czasu z Jipem. Jest wyrozumiały i dobry, chociaż czasami sam potrzebowałby odpoczynku.
Przez długi czas Donohue udaje, że prowadzi thriller albo opowieść psychologiczną. Bardzo przekonująco nakreśla sceny z domu Jipa, pozwala odbiorcom przeżywać relacje między rodzicami chłopca albo stosunki z nim samym. Najpierw udaje realizm, tak, by dało się z niego bez wysiłku uwierzyć – a potem dopiero wprowadza akceptowalne wyjaśnienia z wyobraźni. Jednak w tym punkcie opowieści ewentualne istnienie potworów nie ma już tak wielkiego znaczenia, czytelników interesować będą zupełnie inne kwestie. Przemieszanie rzeczywistych traum i powodów do zmartwień z fikcją i lękami tu sprawdza się idealnie, funkcjonują jako czynnik zapraszający do lektury. „O chłopcu, który rysował potwory” jest udaną realizacją multigatunkową, trzyma w napięciu i pokazuje czytelnikom szereg wyobraźniowych eksperymentów. O ile samych potworów Donohue tworzyć nie powinien, bo nie ma zbyt odkrywczego pomysłu – o tyle już w budowaniu kontekstu jest wstrząsający.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz