wtorek, 9 kwietnia 2019

Agata Komorowska: Optymizm mimo wszystko

Edipresse Książki, Warszawa 2019.

Porady z życia

Poradnik w formie kobiecego zwierzenia przygotowuje dla czytelniczek Agata Komorowska – i realizuje w ten sposób również własne marzenie o pisaniu. Dzieli się z odbiorczyniami własnymi przemyśleniami na temat odzyskiwania duchowej równowagi. I jak to przeważnie w takich wypadkach bywa, najbardziej przekona tych przekonanych – cierpiący akurat na rozmaite chandry potraktują te wyznania jak infantylny szczebiot, który niczego do życia nie wniesie, a już na pewno nie przyczyni się do polepszenia jakości egzystencji. A jednak trafi do części odbiorczyń – do pań, które chcą przekonać się, że da się podnieść z największych kryzysów. Autorka dość często odwołuje się do swoich przeżyć: rozwodu, samotności i romansu (pojawi się między innymi temat związku z żonatym mężczyzną, który fakt swojego zaobrączkowania skrzętnie ukrywa). Opowiada i o kłopotach wychowawczych, i o zmaganiach z psychiką, która szykuje sporo pułapek. Wszystko to prezentuje w bardzo krótkich rozdziałach tematycznych (co sprawia, że niektóre wiadomości wciąż powracają, a inne pojawiają się znienacka bez przygotowania). Za każdym razem liczy się rodzaj wyznania, poruszona problematyczna kwestia, z którą szybko trzeba się rozprawić. Wyznacza Agata Komorowska zakresy wyzwalających smutek spraw, przypomina o tym, co wyprowadza z równowagi – żeby od razu wprowadzić pomysł zaradzenia klęskom. Jeśli coś idzie źle, łatwo wcielić w życie rozwiązanie, które wszystko zmieni, przynajmniej w ujęciu optymistycznej na przekór przeciwnościom losu autorki. Rzecz jasna porady to jedno, a ich realizacja – drugie, ale Agata Komorowska sprawia wrażenie, jakby nic jej nie kosztowało wcielanie w życie porad psychoterapeutów – i mądrością życiową dzieli się z innymi. Zestawienie owych mądrości z naiwnością autorki może trochę razić, ale Komorowska bez większego trudu przekona do siebie część masowej publiczności.

Lubi ta autorka dzielić się z odbiorczyniami swoimi doświadczeniami, opowiada i o tęsknotach, i o marzeniach do zrealizowania dopiero wtedy, kiedy odrzuci się blokady i trudności. Odwołuje się do sedna międzyludzkich relacji, opowiada, czego nauczyła się od swoich dzieci (i można w pewnym momencie stracić rachubę, które są jej, a które – i ile – adoptowane, niby nieważne, ale to rozróżnienie w narracji zostało podkreślane kilka razy). Enigmatycznie prezentuje różne miłości i związki, żeby przypadkiem nikt nie załamywał się rozstaniem. Właściwie taki rytm relacji dość szybko staje się dla odbiorczyń naturalny i nawet swojski, więc Komorowska będzie mogła przekonać do siebie na płaszczyźnie emocjonalnej. Niewiele to zmieni w odbiorze samej argumentacji – ale to nie problem. Każdy rozdział autorka jednak kończy dziękczynieniem – i tutaj, chociaż wprowadza lekturowy wyróżnik, wypada bardzo infantylnie, jakby po prostu realizowała wytyczne z poradników do samorozwoju. Po każdej łamanej autobiografią krótkiej opowieści wprowadza kilka zdań rozpoczynających się od słów „dziękuję za”. Nie jest to potrzebne czytelniczkom – chyba że Komorowska chce metodą Pollyanny uświadomić im, że zawsze jest się z czego cieszyć. I takie przesłanie najbardziej tu wybrzmiewa, również jako inspiracja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz