Prószyński i S-ka, Warszawa 2019.
Bez ojca
Gdyby Wiesław Kępiński wydał swoje zapiski dziennikowe, znalazłby niewielu czytelników. Nie udałoby mu się przebić przez wyznania celebrytów, nie przyciągnąłby nikogo znanym nazwiskiem ani oczekiwaniem na smaczki z życia prywatnego. Dla odbiorców jest w końcu kompletnie anonimowy. Ale jeśli jego wspomnienia ukazują się jako tom zatytułowany „Upragniony syn Iwaszkiewiczów” – pojawiają się już marketingowe zabiegi, w pełni zrozumiałe z perspektywy znających wymogi rynku. Jest tu znane nazwisko, jest pewnego rodzaju zapowiedź sekretów (dlaczego akurat upragniony?). Wcale Kępiński nie będzie portretował Jarosława Iwaszkiewicza, przynajmniej nie w sposób, jaki sugeruje blurb. Wiesław Kępiński tworzy autobiografię, a ponieważ sporą część życia spędził wśród mieszkańców i bywalców Stawiska – siłą rzeczy odwołuje się do znanych i sławnych, chociaż nie to stawia na pierwszym miejscu.
Książkę „Upragniony syn Iwaszkiewiczów” opiera autor na swoich sumiennie prowadzonych notatkach – o czym czytelnicy przekonają się dzięki licznym reprintom. Notatki z dziennika są suche i rzeczowe, ale przez lakoniczność autor łatwiej może powrócić pamięcią do wydarzeń – i odtworzyć swoje emocje. Z takiego połączenia układa zwięzłe komentarze dotyczące kolejnych epizodów z życia. Bardzo skrupulatnie przedstawia swoje dzieciństwo, przyjemność sprawia mu powrót myślami do biologicznych rodziców. Gorzej, gdy trzeba przedstawić ich śmierć – ale to zdarzenie prowadzi do Stawiska. Wiesław Kępiński pisze list do gazety. Z listu wynika, że młody chłopak szuka opiekuna. Coś, co dzisiaj byłoby nie do pomyślenia, bo mogłoby ściągnąć niebezpieczeństwo na dziecko, wtedy się udało: Anna Iwaszkiewiczowa jako pierwsza odpowiada na zgłoszenie. I tak Wiesław staje się przybranym synem Iwaszkiewiczów. Ale w tej relacji wieje chłodem, może dlatego, że autor nie wie, jak będzie najzręczniej opisywać opiekunów. Jarosław Iwaszkiewicz to u niego najczęściej „pan Jarosław”, Anna to albo „pani Anna”, albo – rzadziej – „ciotka Hania” (i tu wreszcie pojawia się odrobina ciepła we wzajemnych stosunkach). Stara się Kępiński chronić prywatność opiekuna, nie będzie sprzedawał pikantnych plotek ani zapewniał pożywki brukowcom. Jest ostrożny, kulturalny i wdzięczny – a poza wszystkim jego celem jest pisanie o sobie a nie o Iwaszkiewiczach. Ale że sam nie przeżywa zbyt wielu przygód, które przyciągnęłyby czytelników, lektura będzie raczej poszukiwaniem strzępków wiadomości o pisaniu.
Niewiele jest tych zapisków, bo Wiesław Kępiński ma tendencję do lakoniczności i skrótowych przeskoków w czasie. Dlatego też wydawnictwo próbuje nadać objętości – a to przez skład (osobne rozkładówki zapowiadające temat rozdziału, nawet jeśli ten rozdział sam w sobie zmieściłby się na pojedynczej stronie), mnóstwo zdjęć z archiwum, przedruki, zestawy rysunków przyrządzanych przez Kępińskiego dla Iwaszkiewicza albo prasówki, jakie „upragniony syn” robił. Materiałów graficznych jest tu mnóstwo, nie wszystkie zatrzymają odbiorców na dłużej – ale przynajmniej konsekwentnie uzupełnia się w ten sposób albumowy charakter tomu. Wiesław Kępiński tym samym przypomina odbiorcom o swoim istnieniu i wydziera dla siebie kawałek miejsca w biograficznych badaniach i w opowieściach o Stawisku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz