Albatros, Warszawa 2019.
Śledztwo na spółkę
Z jednej strony były inspektor policji, człowiek bystry i porządny, praworządny i godny zaufania. Miquel to postać właściwie kryształowa, ideał jeśli chodzi o śledczego. Nie dość, że potrafi doskonale dedukować, to jeszcze nie boi się brudnej roboty. Może przed wojną miałby jakieś skrupuły (akcja toczy się w 1949 roku), ale po wojnie, kiedy chodzi o nielegalny wywóz dzieł sztuki zrabowanych przez Niemców, pozbawia się zahamowań. Staje się bezwzględny i hołduje zasadzie, że cel uświęca środki. Lenin z kolei to kompletne przeciwieństwo Miquela: prosty uliczny cwaniaczek, drobny złodziejaszek, który na dodatek jest w czepku urodzony, bo chociaż prowokuje rozmaite przykre niespodzianki, wychodzi z nich cało. Lenin da się lubić, w gruncie rzeczy to sympatyczny i niepozbawiony poczucia humoru człowiek, ojciec dwojga rozbrykanych maluchów. Tych dwóch bohaterów Jordi Sierra i Fabra łączy na czas opowieści trochę przez wzgląd na przeszłość. Przed laty Lenin dopuszczał się drobnych występków, a Miquel wsadzał go do aresztu. Teraz jednak Lenin kradnie pewną teczkę i to pociąga za sobą tak poważne niebezpieczeństwo, że zagrożony jest i złodziejaszek, i cała jego rodzina. Dlatego wszyscy na pewien czas przeprowadzają się do Miquela i jego pięknej żony. Dzieciaki zapewniają byłemu inspektorowi sporo rozrywki (ale i frustracji), a Lenin nie wie, kiedy zamilknąć. Żony bawią się tą sytuacją i aż dziw bierze, że bohaterom udaje się jeszcze w przerwach od życia osobistego prowadzić jakieś śledztwo. A muszą – w końcu nie wolno dopuścić do tego, żeby Niemcy bogacili się na skradzionych obrazach. W dodatku strata boli tu podwójnie, bo to atak na kulturę i cały kraj. Motywacja zatem – niezależnie od liczby trupów w otoczeniu – wydaje się silna, pcha do działania. Lenin wyzwala bieg wydarzeń kradzieżą feralnej teczki. Miquel nie chce dać się wyprzedzić w śledztwie komisarzowi, z którym prowadzi niemal prywatną rywalizację. Chociaż i tak uwaga odbiorców ciągle będzie schodzić z kryminału na obyczajówkę. W warstwie sensacyjnej autor jest tradycjonalistą, nikogo niczym nie zaskoczy. Za to w sferze międzyludzkich relacji okazuje się mistrzem (także w obserwacjach prostych postaci). W ogóle nie komplikuje przesadnie rytmu narracji, widać za to, że dobrze czuje się w drobnych żarcikach, które padają w dialogach, sprawdza się też jako portrecista. Kiedy zajmuje się przekomarzaniami Miquela i Lenina albo kiedy włącza do opowieści postawy żony tego pierwszego – mocno działa na wyobraźnię czytelników. Ubarwia tę relację na różne sposoby i dostarcza odbiorcom nie tylko rozrywki intelektualnej w postaci analizowanego śledztwa – również szeregu scenek komicznych a nieznaczących dla fabuły. Pełno tu smaczków, zwłaszcza w zestawieniu kontrastów – Miquel i Lenin to źródło nieustającej uciechy.
Jordi Sierra i Fabra proponuje czytelnikom kryminał z bardzo rozłożystą częścią obyczajową i to jest mu potrzebne, żeby tchnąć życie w bohaterów z przeszłości. Dystans czasowy nie ma tu żadnego znaczenia, skoro zrozumiałe i ponadczasowe są emocje bohaterów oraz ich dążenia. Dba i o kryminalną intrygę, wojna pozwala tu uzasadnić część motywacji. W samych charakterach postaci się raczej nie odzwierciedla, autor czasami tylko napomyka o nieodległej dramatycznie przeszłości, ale nie będzie nikogo męczyć nadmiarem faktów. Traktuje wydarzenia jak materiał z historii przygodowej, bez konieczności obciążania fabuły głębokimi przesłaniami dla czytelników. Jest autorem, który trzyma się konwencji masowej powieści rozrywkowej, a dzięki warstwie humorystycznej bardziej zapada w pamięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz