sobota, 2 lutego 2019

Stephan Orth: Couchsurfing w Rosji. W poszukiwaniu rosyjskiej duszy

Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2019.

Podróż z niespodziankami

Może i przy opisywaniu couchsurfingu w Iranie Stephan Orth był interesujący. Ale dopiero Rosja daje mu szansę uruchomienia sporych pokładów ironii i czynienia spostrzeżeń, które w lekturze mocno wciągają. „Couchsurfing w Rosji. W poszukiwaniu rosyjskiej duszy” to podróż pełna zaskoczeń i dziwactw, ale uwolniona od stereotypów. Fakt, że w myśleniu o tym kraju i jego mieszkańcach powtarzają się pewne nonsensowne obrazki nie oznacza, że potwierdzą się one w bezpośrednich obserwacjach. Pojawią się za to zupełnie inne, więc szybko zrobi się zabawnie. Orth jako literacki przewodnik stara się zrozumieć swoich kolejnych gospodarzy i przełożyć dla czytelników specyfikę lokalnych postaw. Sam doskonale się bawi – wyłączając momenty, w których akurat czuje strach, albo… tymczasowo traci pamięć po przetestowaniu rosyjskiej gościnności. Z reguły spotyka życzliwych i otwartych ludzi, chociaż zdarza się też kilku wyjątkowych oryginałów. Znacznie więcej dziwaków przynosi sama droga – poznawani ludzie bywają specyficzni, co na dobre wychodzi książce.

Podróż przebiega z niespodziankami, ale autor też niespecjalnie ich unika. Postanawia jak najrzadziej odmawiać, niezależnie od tego, co proponują mu gospodarze. Zdobywa doświadczenie w dwóch sferach: przede wszystkim odkrywa Rosję, która wiele razy dla człowieka Zachodu staje się szokiem. Poza tym też przygląda się zasadom couchsurfingu, zachęca do takiego sposobu spędzania czasu i przemierzania świata. Wie doskonale z doświadczenia, że po pewnym czasie kolejne spotkania i nowe znajomości przestaną być ekscytujące, a spędzanie czasu w ciągłej gościnie nie będzie już kojarzyć się z urlopem, a z szeregiem obowiązków i ostrożności (żeby nie być zbyt uciążliwym domownikiem). Jednak Stephan Orth unika narzekania, w przyszłość patrzy z optymizmem i sporą dozą humoru. O mankamentach wybranego rozwiązania będzie wspominał mimochodem i rzadko. Za to z upodobaniem sportretuje kolejnych gospodarzy, wyliczy, iloma językami władają, czym się zajmują i co sądzą o swoim kraju. Stawia na wymianę doświadczeń i na inspirujące spotkania. Chociaż teoretycznie może trafić źle, udaje mu się zwykle poznawać ludzi otwartych, radosnych i odważnych – kilka razy „rajdowo” przemierzy kawałek kraju, czasem przeżyje kilka niezaplanowanych przygód. W portretowaniu gospodarzy jest zawsze życzliwy. Za to w oglądaniu Rosji bierze zawsze pod uwagę obiegowe opowieści, opinie, które składają się na stereotyp. Bywa, że w zdumienie wprawi go wizyta w sklepie i zachowanie ekspedientki – ale też odkrywanie miejsc lub widoków nigdzie indziej niespotykanych (dupa świata, chociaż czarno-białe zdjęcia nie są najlepszej jakości, musi zrobić wrażenie).

Unika Stephan Orth przepisywania podręczników i przewodników, nie zamierza też wytyczać tras dla turystów. Trzyma się własnych planów i pomysłów, nie chce oglądać tego, co „trzeba” zobaczyć – kieruje się za to ciekawością. Znajduje najlepszy pomysł na zaprezentowanie kraju, którego właściwie nie da się szybko scharakteryzować. Zestawia powszechne wiadomości z tym, co przeżył naprawdę – będzie w tym dla odbiorców imponująca szczerość. Dystans z kolei zapewni dowcip: w narracji śmiech odgrywa ważną rolę, nie jest to może humor tak zintensyfikowany jak u Brysona, ale jeśli się pojawia – ma podobną moc. „Couchsurfing w Rosji” zaostrza apetyty na tego typu opowieści. Orth przekonuje do siebie celnością obserwacji, radosnym usposobieniem i umiejętnością prowadzenia zajmującej narracji. Zapewnia czytelnikom sporo rozrywki i reportażową opowieść pełną ciekawostek. To książka, od której trudno się oderwać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz