Albatros, Warszawa 2019 (wydanie II).
Trudne decyzje
Ian McEwan przyzwyczaił się do tego, że grą na emocjach czytelników trafia w konsekwencji na listy bestsellerów. A skoro tak – zaczął pisać schematycznie. „W imię dziecka” to powieść krótka, ale zbyt wyraźnie widać w niej szwy, te miejsca, które obliczane są na wstrząsy i mają prowokować odbiorców do myślenia, do stawiania się w sytuacji bohaterów albo proponowania własnych ocen. Takie sytuacje w tomie „W imię dziecka” są trzy, z czego dwie stanowią oś fabularną, a jedna – wzmiankę. Obliczone to jest raczej na tanie wzruszenia i proste skandale – zbyt proste, żeby satysfakcjonowały. Niby autor kieruje się do masowej publiczności, ale mógłby mieć na uwadze to, że podobne sztuczki łatwo rozszyfrować. Tutaj sam sobie szkodzi jednokierunkowością wysiłków, przynajmniej jeśli chodzi o zabawy w Pana Boga właściwe lekarzom.
Krzywda dziecka to samograj uczuciowy. Fiona to sędzia – wzywana czasem do rozstrzygania sporów, których rozstrzygnąć nie sposób. Takim dylematem staje się kwestia rozdzielenia braci syjamskich. Jeden nie przeżyje bez drugiego, pierwszy nie przeżyje, jeśli będzie musiał pracować za dwa organizmy. Tylko czy za naturę mogą decydować ludzie? Jak wybrać mniejsze zło, jeśli ceną jest śmierć co najmniej jednego z niewinnych dzieci? W przypadku nastolatka, którego sprawą zajmuje się również Fiona – chodzi o coś innego. Tutaj transfuzja krwi uratowałaby zdrowie i życie chłopaka, ale to syn świadków Jehowy i religia zabrania jemu oraz jego rodzicom takich ingerencji w organizm. Można wybrać wiarę w godzinie próby i pozostać przy wyznawanych wartościach, przetestować ich sens (lub bezsens), albo odrzucić nakazy „boskie” i postąpić zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Decyzję trzeba jednak podjąć jak najszybciej, bo choroba nie zaczeka. Nastolatek, chociaż jeszcze nie może sam o sobie decydować, potrafi przecież włączyć się w dyskusję dorosłych i sprawdzić, jakie argumenty padają ze strony rodziców, a jakie – ze strony lekarzy. Fiona z kolei wysłuchuje logicznych lub emocjonalnych wywodów i zestawia je ze sobą. W literaturze to publicystyka, bardzo nużący – mimo ogromu uczuć – fragment powieści. O wiele bardziej próbuje autor skusić czytelników wstępnym życiowym dylematem kobiety. Oto Jack, mąż Fiony, oznajmia, że nie jest szczęśliwy, ale nie zamierza odchodzić od żony. Pragnie za to ożywczego romansu, po którym grzecznie wróci do domu. Ale i ten wątek – dość niezwykły, będący przełamaniem schematu – traktuje autor jak okazję do żonglowania stanowiskami. Jack nie próbuje zrozumieć emocjonalnych reakcji Fiony, Fiona nie stara się pojąć motywacji Jacka. Sam autor przypomina sobie o tym problemie po długim czasie – ale wtedy już nie nabuduje takiego nastroju jak na wejściu w historię. Staje się jasne, że sam pomysł na wzburzenie czytelników nie wystarczy, trzeba jeszcze realizacji, a w ramach tej realizacji – również pewnej wrażliwości. Autor zachowuje się tak, jakby od czytelników oczekiwał empatii w stosunku do bohaterów, ale jednocześnie chciał, żeby taki efekt zrobił się sam, bez jego starań. Podsuwa powody reakcji pożądanych – ale do nich nie przekonuje i to okazuje się mankamentem nie do przejścia w lekturze. Powieść staje się po prostu schematyczna i beznamiętna, wbrew wyjściowym założeniom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz