ADiT, Warszawa 2018.
Obserwacje
Nie ma sensu omawianie każdego z tych dwóch tomów wybranych dramatów Volkera Schmidta z osobna, już bardziej uprawomocnione byłoby zajmowanie się każdym utworem – ale to roi we wstępach do książek „Widoki z okna” oraz „Zimne serca” Krzysztof Tkaczyk i wcale nie wychodzi to lekturze na dobre. Tkaczyk bowiem skupia się na tym, co i tak każdy z odbiorców w dramatach bez trudu wyczyta: podsuwa streszczenia i charakterystyki postaci – tworzy bryk, zupełnie w tym wypadku zbędny. A to dlatego, że Volker Schmidt pisze świadomie i nigdy nie daje się ponieść w stronę przesadzonej abstrakcji. Mocno zakotwicza historie i relacje międzyludzkie w rzeczywistości znanej odbiorcom, proponuje spostrzeżenia, które stanowią rodzaj mikroolśnień. Warto byłoby w komentarzu skupić się nie tyle na treści dramatów, co na syntezie tego pisarstwa, sposobie postrzegania świata. Volker Schmidt ma szansę podbić co bardziej tradycyjne sceny, teatry, które lubią sięgać po kwestie społeczne przemieszane z rozrywką – ale w inteligentnej oprawie. Tu nie będzie bowiem popisów dla samych popisów albo testowania wytrzymałości odbiorców. Autor wyraźnie nie lubi nadużywania szoku jako środka wyrazu – musi oswoić ze swoimi bohaterami, wprowadzić w ich nie zawsze łatwą rzeczywistość, żeby dokonać intelektualnej przewrotki i przekształcić cele. Takie zabawy bywają okrutne dla postaci, ale przemycają ważne prawdy o ludziach w ogóle. Schmidt jako młody autor ma już na swoim koncie całkiem imponujący zestaw spostrzeżeń, które odbiorcami wstrząsną przez stopień trafności.
W centrum zainteresowania autora pozostają ludzie, z rzadka definiowani przez kontekst społeczno-kulturowy, co automatycznie przedłuża żywot tych dramatów. Volker Schmidt szuka bohaterów w różnych grupach wiekowych – i z różnymi doświadczeniami. Sięga równie chętnie po obrazki będące automatycznym komentarzem do codzienności, jak i po stereotypy, przygląda się nietypowym relacjom lub niemal klasycznym układom. Chętnie zmienia formy, co widać zwłaszcza w wybranym zestawie utworów: albo stosuje język potoczny, podkreślając zwyczajność postaci – albo, na drugim biegunie, ucieka w biały wiersz, udziwnia rytm i rezygnuje z zasad interpunkcji. To zawsze zabiegi podkreślające przesłania tekstów, budujące – poza słowami – odrębny komentarz do doświadczeń (i życiorysów) postaci. Nie stroni twórca od spraw kryminalnych, tyle że znów zamienia je w tworzywo, podstawę do eksponowania portretów psychologicznych. Umie prowadzić dialogi tak, by w pewnym momencie zachwycić czytelników woltą, przy czym nigdy bohaterowie nie tracą na wiarygodności.
Gorzka jest przeważnie wymowa tych tekstów, Volker Schmidt nie zamierza nikogo pocieszać ani proponować krzepiącej wizji rzeczywistości. Bohaterowie – po prostu – muszą jakoś radzić sobie z zastanymi przypadkami, rezygnując ewentualnie z własnych pragnień i potrzeb. Tu nawet stare prawdy zyskują szlif, autor głośno mówi o tym, co bolesne lub wstydliwe. Ale pozwala bohaterom samodzielnie dochodzić do konkretnych wniosków, stwarza im warunki do dzielenia się najskrytszymi przemyśleniami albo zmusza do szczerości. W ten sposób sprawia, że czegoś się o sobie dowiedzą – i nie tylko oni, odbiorcom również uda się przeanalizować własne charaktery. Te dwa tomy dramatów pokazują, że nie trzeba szokować ani eksperymentować na siłę, wystarczy dokładnie wsłuchać się w człowieka, by odkryć cały zestaw zaskoczeń w sam raz na dramat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz