Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.
Wytrzymałość
Najpierw były „Służące”, które stały się niewiarygodnym hitem, zwłaszcza po emisji filmu na kanwie scenariusza. Później temat uciśnienia czarnoskórych – i niewolnictwa – wypływał w kolejnych powieściach. „Bakhita” to następny przykład eksploatowania przez literaturę piękną trudnych spraw i wstydliwych fragmentów historii. Veronique Olmi wiąże ze sobą różne podejścia stylistyczne i gatunkowe. Szuka eposu w kształcie opowieści, buduje wielką narrację i rejestruje losy całych narodów. W narracji tej z kolei stara się dorównać najbardziej brutalizowanym „męskim” opowieściom: gromadzi krwawe sceny, im trudniejsze do wytrzymania tortury, tym lepiej dla akcji. Już kilkuletnia Bakhita znieść musi dużo więcej niż przeżyłby niejeden dorosły – a potem sytuacja tylko się zagęszcza i zaognia. Ale ten naturalizm autorka z niewiadomej przyczyny stępia, bo zależy jej na literackości, eksponowaniu piękna języka i jego melodii. Koszmar Bakhity traktuje jako możliwość popisu literackiego – uwypukla najbardziej fakt, że jest pisarką wyczuloną na magię słów. Nie przejmuje się znaczeniem, brzmienie jest ważne. Ta opowieść ma specyficzny rytm i barwę, jest egzotyczna, chociaż akcenty kulturowe nie wybijają się w niej na pierwszy plan. Z jednej strony widać tu zatem ogromną dbałość o detale – i w fabule, i na poziomie języka, z drugiej – chęć szokowania czytelników, a w tle – walkę o prawa kobiet. Bakhita staje się doświadczalnym poligonem, sprawdza na sobie niemal wszystkie dostępne nieszczęścia. Na jej skórze zapisuje się każdy sposób upodlenia drugiej osoby wymyślony przez „panów”. W momencie, w którym bohaterka traci wolność, zaczyna się eskalowanie zła i cierpień. W świecie niewolników baty są na porządku dziennym, śmiercią też nikt się nie przejmie, bo niewolników to codzienność – zawsze można kupić sobie kolejnego podwładnego. Wykorzystywanie seksualne oznacza tu niechciane ciąże i dzieci, które można dla kaprysu pozbawiać życia bez żadnych skrupułów. Niewolnice są okaleczane i poniżane, a każde wydarzenie pozostawia ślady na ich ciałach, ale też i w psychice. U te prowadzą do koniecznych przełomów. Utrata wolności i godności to dla Bakhity początek drogi – będzie teraz towarem, przekazywanym sobie przez panów. Nie będą się liczyć jej nadzieje ani kształtujące tożsamość wspomnienia. Bakhita właściwie nie zna lepszego świata – a dopóki nie spróbuje się wyzwolić, nie dowie się, czy mogłaby być szczęśliwa. Z upodobaniem Veronique Olmi eksponuje ludzkie dramaty, prawie każdą stronę przesyca bólem ponad wyobrażenia zwykłych odbiorców. Dystans czasowy (i kulturowo-terytorialny) pozwala jej epatować okrucieństwem. Niby w celu popisywania się warsztatem – ale ciągłe utrzymywanie jednakowego, bardzo wysokiego, poziomu zła nie do końca przekona czytelników. Owszem, może autorka imponować niemal klasycznym stylem, sposobem prowadzenia opowieści. Szykuje jednak również skręt fabularny, żeby… zamanifestować drogę do świętości. „Bakhita” jest powieścią, w której forma wygrywa: treść nie zrobi już tak wielkiego wrażenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz