niedziela, 7 października 2018

Natasza Socha: Zula i tajemnica Arlety Makaron

Nasza Księgarnia, Warszawa 2018.

Problemy z rodzicami

Zula mieszka u ciotek, Meli i Heli – i całkiem dobrze się tu czuje. Zwłaszcza odkąd odkryła, że jest czarownicą i że ciotki również dysponują magicznymi zdolnościami, co bardzo uprzyjemnia codzienność. W tomiku “Zula i tajemnica Arlety Makaron” Natasza Socha jednak przybliża się do zwyczajności, z baśni w pierwszej części kieruje się ku obyczajówce, która przedstawia kłopoty dzieci. Sama Zula zbyt wielkich problemów nie ma: czas spędza z kolegami, dobrze się bawi i urządza bitwy na śnieżki. Ale w szkole pojawia się nowy chłopak, Leander, chrześniak nauczycielki Arlety Makaron. Leander, delikatnie mówiąc, zachowuje się dziwnie. Niby wiadomo, że nowy zwykle bywa onieśmielony sytuacją i minie trochę czasu zanim się oswoi, ale ten... ma w nosie wszelkie zasady współżycia społecznego. Bez żadnych rozterek prowokuje inne dzieci do niegrzecznych zachowań (ulepienie ze śniegu podobizny dyrektorki to nie najlepszy pomysł), donosi na kolegów i sam unika kary, jest skryty, ale czasami potrafi być i arogancki w stosunku do innych. Pretensje ma do całego świata, chociaż nikt nie wie, z jakiego powodu. Sam Leander niby też potrafi czarować, co pokazuje Zuli na jednym ze spacerów - ale poza tym trudno mu zaufać. Jednak kiedy chłopiec ginie w krainie magii, to Zula razem ze swoimi przyjaciółmi rusza mu z pomocą. Nie obędzie się bez wsparcia dorosłych, jednak najważniejsze działania to domena kilkulatków. W krainie magii wszystko rządzi się swoimi prawami.

Natasza Socha tym razem odwraca motyw czarów, przesuwa go na dalszy plan: nie jest to najistotniejsza kwestia w opowieści. O wiele ważniejsze będzie nastawienie na relacje międzyludzkie. Tutaj Leander przeżywa rozwód rodziców. Ma pretensje do matki, liczy na to, że dogada się jeszcze z tatą i wszystko wróci do normy. Jednak nie wybiela i ojca: w pewnym momencie krzyczy, że nie ma ochoty na kolejne drogie prezenty (te zapewniają mu uznanie rówieśników), bo wolałby spędzać z rodzicem czas. Autorka wybiera dość kontrowersyjną - ale szalenie skuteczną metodę, żeby pokazać Leandrowi, że nie ma tak najgorzej i że inne dzieci muszą borykać się ze znacznie poważniejszymi zmartwieniami – w ten sposób daje małym odbiorcom sporo do myślenia. W końcu temat rozwodu rodziców to zjawisko coraz częstsze, więc przenika też do literatury czwartej jako element codzienności bohaterów. Natasza Socha próbuje ukrócić bunty maluchów, wytłumaczyć im, że rozwód to nie najgorsze, co może się zdarzyć (ciekawe w takim razie, jak oswajać z najgorszym). Prowadzi historię całkiem ciekawą, chociaż przez namiętność Arlety Makaron do różowego koloru może trochę ograniczyć krąg odbiorców: wiadomo, że chłopcy w pewnym wieku na różowy reagują wręcz alergicznie. Dostarcza jednak również odpowiedniej dawki ekscytacji, przeplata dynamiczne wydarzenia krzepiącymi obrazkami (Zula z gorącymi rogalikami dla przyjaciół to z kolei sygnał stabilnego, wygodnego i przewidywalnego świata).

Autorka bawi się również motywem magii, której nie trzeba wykorzystywać: przekonuje, że czasami o wiele zabawniej jest przygotować coś samodzielnie, bez uciekania się do magicznych uproszczeń. Zula sama już o tym wie - i tylko w sytuacjach ekstremalnych musi sięgać po takie środki. Wciąż jednak świat - zwykły czy magiczny – jest ciekawszy od gier komputerowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz