Świat Książki, Warszawa 2018. (wznowienie)
Definicja miłości
Żeby mówić o miłości, nie trzeba wpadać w patos. Można też uniknąć tanich sentymentów i całej romansowej otoczki. Żeby mówić o miłości, trzeba mieć pomysł, a to nie każdemu artyście wartość dana. Jakub Żulczyk pomysł ma i potrafi go zrealizować tak, że teraz „Zrób mi jakąś krzywdę” co pewien czas wraca na rynek wydawniczy i urzeka kolejne grupy odbiorców z różnych pokoleń. W ramach fabuły wcale dużo się tu nie dzieje, Żulczyk opiera się na schemacie powieści drogi, trochę odświeża motyw, który pojawia się często w historiach dla nastolatków: młodość to najlepszy czas na szaleństwa, nie będzie już później szans na brawurę i realizowanie wspólnych wygłupów. Trzeba się nacieszyć beztroską i naiwnością, popełnić własne błędy, sprawdzić, ile sensu mają przestrogi starszych. Teraz: cudowny, nieodpowiedzialny czas, który – zdaniem nastolatków – trwać będzie wiecznie. Dawidowi akurat udaje się na przekór zdrowemu rozsądkowi i wszelkim przesłankom przedłużyć okres sielskiej młodości, a to przez nieoczekiwaną miłość. Mężczyzna zakochuje się w piętnastoletniej siostrze kumpla. Kaśka – młodsza od niego o dekadę – wydaje się przynajmniej początkowo obojętna na porywy uczuć. Stopniowo jednak coraz bardziej angażuje się w relację, przypominając Dawidowi, jakie są przywileje młodości. Oboje rzucają się w wir przygód i imprez, spędzają ze sobą czas i coraz lepiej się poznają. Nie zabraknie tu ani doznań zmysłowych, ani portretów psychologicznych. To Dawid relacjonuje wydarzenia – ale on przefiltrowuje je zawsze przez własne emocje. Do już piorunującej mieszanki dokłada jeszcze nastawienie na melodię słów. „Zrób mi jakąś krzywdę” to nie pomysł w sferze akcji, a przede wszystkim literacki popis. Tutaj elementem przykuwającym uwagę odbiorców staje się warstwa narracji: precyzyjnej, a jednocześnie mocno indywidualizowanej. Żulczyk zamienia się w wirtuoza słowa, proponując… rockandrollową i uniwersalną opowieść.
Ten autor w relacji zatrzymuje się nad każdym detalem, obserwacjami spowalnia akcję, pozwala czytelnikom na rozkoszowanie się rytmem prozy, nieważne, co opowiada – ważne jak. Imponuje pomysłowością w dziedzinie opisów, szuka oryginalnych porównań i skojarzeń, które dopiero w wartkiej, potoczystej opowieści zyskują znaczenie. To powieść pełna językowych ozdobników, ale nie ma w niej wrażenia barokowego przepychu, przeciwnie – Jakub Żulczyk zyskuje automatycznie ucieczkę od banałów i oczywistości. Nawet najbardziej podstawowe skojarzenia uszlachetnia swoimi metodami na prowadzenie opowieści. Porywa czytelników, każe im w pełni zanurzyć się w prezentowanym świecie, przejmować emocje postaci i kibicować Dawidowi w walce o serce nastolatki. Ta miłość okazuje się czysta (mimo że często podlewana alkoholem lub w oparach marihuany), uwznioślona i szlachetna, piękna w swoim niespełnieniu. „Zrób mi jakąś krzywdę” to triumf umiejętnie poprowadzonej narracji nad zwykłością. Atmosfera ciągłej imprezy pomaga bohaterowi w zdefiniowaniu uczuć, ale i w zaprezentowaniu całego zestawu komplikacji obyczajowych. Odnajdą się tu młodzi zbuntowani, a i idealiści. Jakub Żulczyk stawia na estetyczne dokonania odbiorców, zaprasza ich do odbycia intelektualnej podróży. Unika opowiadania wprost, rozciąga w czasie opowieść. Umożliwia bohaterowi snucie przemyśleń, funduje niekończący się strumień świadomości. A to wszystko jest tak precyzyjne i trafne, że trudno się będzie od lektury oderwać – kolejne wznowienie tej historii tylko to potwierdza. „Zrób mi jakąś krzywdę” dostarcza wielu silnych wrażeń, pozwala docenić samą warstwę językową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz