piątek, 12 października 2018

Agnieszka Wojdowcz: Morze trzcin. Księga życia Hili Campos

Nasza Księgarnia, Warszawa 2018.

Uczucie

Opowieści żydowskie charakteryzują się pewną melodią języka, której nie sposób podrobić w stylizacjach, zresztą nie ma to najmniejszego sensu, bo automatycznie taki zabieg zamieniłby relację w trudną do zrozumienia i uniemożliwiłby cieszenie się lekturą szerokiemu gronu odbiorców. Agnieszka Wojdowicz prezentuje zatem historię sefardyjskich Żydów - ale w relacji, która po prostu imituje anachroniczną, nie jest przejściem międzykulturowym i nie wymaga przystosowywania się do odkrywania zwrotów i zwyczajów nieznanych w codziennej egzystencji. Autorka przenosi odbiorczynie w przeszłość, do XVII wieku i zakorzenia w Zamościu. Hila to kobieta, która owdowiała (mąż zginął tragicznie) i po stracie ukochanego przez długi czas nie stara się nawet pokonać żałoby i smutku. Nawet dziecko, które rodzi, nie przynosi jej ukojenia po stracie – Hila po prostu uczy się egzystować już bez radości, płynie z prądem i dostosowuje się do tego, co przynosi jej los. Obserwuje też sytuację wśród najbliższych - jako ta, która potrafi dochować tajemnicy, zostaje powiernicą sekretów wielu członków rodziny. Dowiaduje się rzeczy, o których nie można powiedzieć nawet partnerom – i przeżywa je w sobie, nie interweniując nawet wtedy, gdy wydawałoby się to rozsądne. Hila jest postacią, która obserwuje otoczenie i dlatego też zostaje narratorką tomu “Morze trzcin”. Nastawiona na przemyślenia, może przekazywać niewesołe refleksje oraz analizy w niespiesznej relacji. Agnieszka Wojdowicz przeniesieniem opowieści na taką bohaterkę zyskuje po pierwsze spokój, po drugie odejście od trendów w dzisiejszych obyczajówkach zwykle przesyconych urywanymi dialogami. Tu liczą się tradycyjne i rozłożyste opisy, pełne zmysłowych ujęć i przechowywanych odczuć. Nie ma natomiast szaleńczego tempa. To, co rozgrywa się w sferze uczuć, pozostaje zwykle niewypowiedziane, świadomość relacji między bohaterami często buduje się na bazie oglądania ich zachowań oraz reakcji. Utrzymuje się zatem rytm tajemniczości. Zyskuje też autorka odejście od chaosu i powierzchowności - wszystkiego bohaterka może doświadczyć dogłębnie i tak przekazać czytelnikom. Jednak w temacie obyczajów rezygnuje ze ścisłego odtwarzania wiadomości (możliwych przecież do zdobycia i do przetworzenia), interesuje ją bardziej układanie uniwersalnych międzyludzkich kontaktów. Liczą się tu związki rodzinne, stosunek do ukochanych, a także rytm przyrody, który - jako jedyny – ma wpływ na wszelkie układy i umowy. Hila sama przeżywa porywy serca, chociaż jej samej ważniejsze wydają się sceny, które mogą poróżnić bliskie jej osoby. Wie, do czego prowadzi zatajanie ważnych informacji i przekonuje się, jak bardzo potrzebne jest zaufanie. A to wszystko okazuje się w powieści w sposób naturalny, bez zbędnego moralizowania czy prezentowania oczywistości. Stonowana fabuła opiera się w dużej mierze na opisach zwyczajów, posiłków, statycznych scenek z codzienności. Nie ma tutaj dramatycznej akcji ani strachu przed nudą. Wszystko ma swój czas i swój porządek. Wszystko układa się również w sferze językowej. Agnieszka Wojdowicz wyraźnie dobrze czuje się w pisaniu niespiesznym, prowadzeniu opowieści o pozornie nieznaczącej fabule. Odtwarza charaktery i nakazuje ludziom spotykanie się i rozmawianie – na drugi plan spycha dzianie się. I tym będzie hipnotyzować czytelników. Dostarczy im opowieść zakorzenioną w przeszłości, zrozumiałą bez względu na czasy. “Morze trzcin” to pierwszy tom Księgi życia Hili Campos, autorka proponuje ją jednak również jako samodzielną opowieść dla tych, którzy szukają lekturowego wyciszenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz