Marginesy, Warszawa 2018.
Rzeczywistość
Jest ta książka wstrząsająca, jeśli pamięta się o wojennym finale. Ale jest też pod wieloma względami niezwykła. Maria Stauber przygląda się w niej relacji dwóch kobiet i ujmuje wydarzenia z odległej przeszłości w formie listu lub wyznania do jednej z bohaterek. A przecież nie ma tu mowy o romansie czy życiowym partnerstwie, a “jedynie” o przyjaźni i to w tym okresie życia, kiedy jeszcze nie wiadomo, czy działa bliskość płynąca z młodości, czy też rzeczywiście silna wspólnota poglądów. O jednej z tych kobiet wspomina się czasem w portretowaniu kulturowego dorobku dwudziestolecia międzywojennego. Zuzanna Ginczanka trafiła bowiem i na orbitę Skamandra, i do “Szpilek”, próbowała swoich sił w wyrazistych rymach, w poezji silnie zrytmizowanej i niezwykle plastycznej. Nawet jeśli ktoś nie zetknął się wcześniej z utworami Gincanki, teraz będzie mógł przejrzeć jej fragmenty. Z kolei Lusia Gelmont (później Stauberowa) nie trafiła do podręczników, wybrała mniej medialny zawód. Została najpierw pielęgniarką, później lekarką. Obracała się jednak w tych samych co Ginczanka artystycznych kręgach. Do Lusi zwraca się autorka tekstu, jakby szukała potwierdzenia swoich odkryć, jakby budowała charakterystyczne przypomnienie pięknych i strasznych czasów - dla zachwytu i ku przestrodze. To dzięki formie odbiorcy mają wrażenie uczestniczenia w akcji. Ale też forma staje się największą przeszkodą w uprawdopodobnieniu opowieści, zwłaszcza w dialogach. Rozmowy mają nadać historii tonu reportażowego, ale Maria Stauber wykorzystuje je do przemycania podręcznikowych często wiadomości. Nawiązuje do charakterystycznych wypowiedzi lub anegdot, ale gdy próbuje zapełnić nimi całość - wypada nieprzekonująco. Jasne, że nakreśla klimat dwudziestolecia, oczywiście odwzorowuje relacje między bohaterami powieści (zwykle - wielkimi nazwiskami), ale zatraca w tym wszystkim szczerość rozmów. Dyskusje wypadają nienaturalnie, gdy ich uczestnicy wymieniają się doskonale sobie znanymi danymi tylko po to, by wtajemniczyć w klimat czytelników.
I w przypadku Lusi, i w przypadku Zuzanny żydowskie pochodzenie ma znaczenie – rzutuje na życiowe wybory i losy. Ginczanka ginie podczas wojny, Lusia po 1968 roku musi emigrować. Ale kiedy ta historia się zaczyna, to kwestia odległej przyszłości. Na razie kultura żydowska - zwyczaje, elementy języka lub zachowania w społeczności - stanowi tło dla opowieści, malownicze i dla czytelników momentami egzotyczne. Drugim akcentem “inności” staje się uroda obu kobiet - nietypowa, umożliwiająca ukrycie się w tłumie, uroda, która zapewnia bezustanne zainteresowanie mężczyzn, a kiedyś okaże się zgubną. Stopniowo autorka wprowadza odbiorców w rzeczywistość postaci, przedstawia ich ukochanych, beztroskie chwile i relacje towarzyskie. Wprowadza młode i wesołe dziewczyny do kawiarni literackich, pozwala im zawierać znajomości z wielkimi twórcami. Opowiada wydarzenia i anegdoty tak samo, jako zestaw ujednoliconych wspomnień. Kwiecisty język, jakim posługuje się w rozmowach, sprawdza się w kreowaniu świata, którego już nie ma. Można ten tom odczytywać różnymi teoriami – kluczem żydowskim, feministycznym, historycznym, literackim czy obyczajowo-towarzyskim - najważniejsze w nim będzie jednak pokazanie siły, witalności, młodzieńczej energii i pogody ducha na przekór czasom. Maria Stauber stawia na nieprzezroczysty język, próbuje przenieść czytelników do rzeczywistości swoich bohaterek, a do tego jeszcze przekazać im informacje na temat codzienności czy kontaktów interpersonalnych. Dla tej autorki opowieść ma kilka wymiarów, ale prywatność nie przysłania celów. Stauber przedstawia bohaterki tomu obiektywnie, ale w zindywidualizowany sposób prowadzi samą narrację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz