Muza SA, Warszawa 2018.
Bez prawdy
Naiwność jest wielką wadą powieści “Pamiętnik ze starego domu” Ilony Gołębiewskiej, nawet jeśli weźmie się pod uwagę, że gatunek czytadeł dla pań do naiwności ma pełne prawo. Jednak autorka tę naiwność eksponuje nie tylko w fabule, ale i w narracji, a to już staje się poważnym mankamentem i odbiera szansę na cieszenie się lekturą. Trudno bowiem pojąć motywacje postaci, trudno wczuć się w ich emocje, jeśli na przeszkodzie stoi sposób przekazywania informacji o nich. Przede wszystkim Ilona Gołębiewska uwielbia potwierdzać to, co już zasugerowała w intencjach w wypowiedziach postaci: musi koniecznie każdy dialog opatrywać szeregiem wyjaśnień, oczywistych nawet dla najmniej spostrzegawczych czytelniczek. Niestety, taka maniera przynosi odwrotny efekt, pokazuje, że Gołębiewska nie włada dobrze sposobami opisu i nie jest pewna swoich pomysłów. Automatycznie zniechęca też do bohaterki, Alicji Pniewskiej.
Alicja ma powody do zamartwiania się: w jej związek z Adamem wkrada się była żona mężczyzny, Joanna. Powraca, żeby podburzać dziecko przeciwko Alicji i - być może - zdobyć z powrotem Adama. Alicja boi się o ukochanego i o własną rodzinę, a ze strachu popełnia szereg błędów, które prowadzą do licznych kłótni i utarczek. We wszystkim najbardziej cierpi dziecko. Bohaterka ma też męczący zwyczaj wyrażania w westchnieniach stosunku emocjonalnego do postaci spotykanych na swojej drodze (“moja kochana” woła co kilka stron, aż znudzi się to czytelniczkom): to znowu mankament, tym razem nie tylko ze stylistyki, ale również z samej kreacji postaci. Alicja ma być tą idealną, kobietą, która zawsze znajdzie wyjście z najtrudniejszych sytuacji, zadba o swoich bliskich i sprawi, że wszyscy będą żyć jak w raju. Tymczasem jawi się jako męcząca i niepewna własnej wartości postać, z którą czytelniczki niezbyt chcą się utożsamiać. Podstawowym problemem Alicji staje się jednak naiwność, i to z gatunku tych potężnych.
Alicja zajmuje się też przeszłością. Odkrywa w materiałach dziadka pamiętnik, w którym ten opisuje działania z czasów drugiej wojny światowej. Według znalezionych dokumentów dziadek razem z Elizabeth ratowali dzieci z obozów koncentracyjnych. Nie tylko wywozili je i oddawali rodzinom, które zapewniały opiekę, ale jeszcze zachowywali dokumenty potwierdzające tożsamość maluchów (zakopywali je w słoikach w ogrodzie, co jest po prostu przeniesieniem motywu z biografii Ireny Sendlerowej). Teraz Alicja nie jest przekonana, czy może ujawniać te dokumenty i niszczyć życie obcym ludziom: w końcu informacja o ich prawdziwym pochodzeniu może być szokiem, może zburzyć kruchy ład i doprowadzić do nieporozumień. Kobieta zwraca się z prośbą o pomoc do fundacji zajmującej się łączeniem rodzin – minie sporo czasu zanim podejmie decyzję, co właściwie zrobić ze znalezionymi informacjami. Bez przerwy wypytuje o korzyści i powikłania, gromadzi dane, chce, żeby ktoś pozbawił ją wątpliwości. Chwiejność bohaterki ujawnia się i w tej przestrzeni książki.
Jednak nie w naiwności fabuły problem, a w sposobie jej przekazywania: Ilona Gołębiewska nie ma jak zachęcić do siebie czytelniczek. Nie zrobi tego infantylną narracją ani charakterami postaci. Przyjmuje wprawdzie konwencję prostej obyczajówki, ale jeśli na pięciuset stronach nie potrafi się rozkręcić narracyjnie, to znaczy, że nie bardzo się w tej dziedzinie sprawdza. “Pamiętnik ze starego domu” nie za bardzo może wciągnąć, za duża jest bariera w opisach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz