Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017.
Mikrohistorie
Szczepan Twardoch traktowany jest – co zrozumiałe – jako mistrz wielkich form prozatorskich, ale w opowiadaniach okazuje się równie dobry co w powieściach, czego dowodem dla niedowiarków będzie apetyczny tom „Ballada o pewnej panience”. Szereg opowiadań z ostatnich lat pokazuje tu możliwości warsztatowe autora, najbardziej – lubiane przez niego chwyty i zabiegi artystyczne, ale i wyobraźnię pozwalającą łączyć realizm z absurdem. Kolejni bohaterowie radzą sobie na różne sposoby w niegościnnym świecie, próbując zaspokoić podstawowe żądze i potrzeby. Chociaż są marionetkami, bo tak naprawdę niewiele od nich zależy, wprowadzają sporo zamieszania do własnych mikroświatów. A Twardoch jako autor-demiurg może swobodnie operować ich losami, ale też… dowolnie operować czasem. Spogląda na powołane do istnienia postacie z różnych perspektyw, może skupić się na opowiadaniowym tu i teraz, dojrzewać razem z bohaterem, albo umiejscowić się dokładnie w połowie jego życia i zrelacjonować obie części bez większych sentymentów, za to ze sporym ładunkiem sarkazmu. Ironistą bywa najczęściej – ku radości czytelników.
Zwyczajne życie bohaterów opowiadań rzadko polega na zwyczajności znanej odbiorcom. Skrywane pokusy lub nadzieje tu ulegają wyostrzeniu, a skoro stają się ważnymi celami – zmieniają się również sposoby ich realizacji. Postacie są w stanie wiele poświęcić w pogoni za mrzonkami – autor za to zdaje sobie sprawę z bezsensowności ich wysiłków, mimo to pozwala na jałowe działania – z nich składa się w końcu szara egzystencja. Jednym ze źródeł aktywności staje się seks – to jemu postacie z „Ballady o pewnej panience” podporządkowują swoje wybory. W ten sposób automatycznie pokazują własne słabości – nic dziwnego, że nie staną się zwycięzcami. Szczepan Twardoch doskonale – bardzo przekonująco – przedstawia kolejne decyzje uwarunkowane okolicznościami i charakterami, stawia na literacką prawdę także tam, gdzie w rzeczywistych warunkach nie byłaby ona możliwa w takim kształcie. Bezbłędnie stapia absurd z realizmem, tworząc niepowtarzalne sytuacje, warte przeanalizowania właśnie ze względu na istotę międzyludzkich sytuacji, trafną ocenę zachowań. Tu drogi prowadzące do celu stają się ważniejsze i barwniejsze niż sam cel, a chociaż każdy z bohaterów jest inny, na pewnym poziomie daje się wychwycić wspólnotę w ich komiczno-tragicznej bezradności.
Twardocha czyta się nie tylko dla fabuł, ale i dla plastyczności języka. W zbiorze małych form najbardziej widać, jak sprawnie autor operuje różnymi stylami i jak wiele udaje mu się przekazać między wierszami, samym tylko warsztatem. Dobiera język do postaci, eksperymentuje z nieprzezroczystymi dialogami lub zalewa synestezyjnym opisem. Wykorzystuje przy tym podskórną złośliwość powiązaną ze śmiechem – nie błaznuje, ale zachowuje dystans do postaci i wydarzeń, uświadamiając czytelnikom, że ma pełną władzę zarówno nad nimi, jak i nad światem przedstawionym. Funkcjonuje tu jako twórca pewny siebie, chociaż nieujawniający się bezpośrednio w tekście. Dostarcza inteligentnej prozy i rozrywki na wysokim poziomie – ale do tego akurat czytelników Twardocha przekonywać nie trzeba. „Ballada o pewnej panience” to literacka uczta bez względu na to, jak traktuje się opowiadania. Nie jest to książka podrzędna wobec dużych form, ale dorównująca im pod każdym względem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz