wtorek, 26 grudnia 2017

Joanna Kos-Krauze, Aleksandra Pawlicka: Jest życie po końcu świata

Znak, Kraków 2017.

Traumy

Poukładać sobie świat po traumie zawsze jest trudno. Joanna Kos-Krauze do przepracowania miała dwa poważne tematy: jeden to choroba i śmierć męża, z którym kręciła filmy. Drugi – ludobójstwo w Rwandzie. O obu tych sprawach obszernie opowiada we wstrząsającym tomie „Jest życie po końcu świata”. Na inne zagadnienia właściwie już nie ma tu miejsca, zresztą trudno wyobrazić sobie takie, które przebiłoby ciężarem gatunkowym poruszane kwestie. Kos-Krauze ma już do tych motywów pewien dystans, sporo rzeczy przemyślała i może przedstawiać je czytelnikom prawie na chłodno. Prawie, bo emocje w odbiorze pojawić się muszą.

Od Rwandy się tu zaczyna. Dwa zwaśnione plemiona i bratobójcza niemal rzeź – mimo kulturowego dystansu ta historia musi robić wrażenie. Hutu po katastrofie prezydenckiego samolotu chwytają za maczety i bez litości zabijają wszystkich Tutsi. Nie pomaga ucieczka do kościołów, nie pomagają nawet rodzinne relacje. Kto jest Tutsi – musi umrzeć. Ludobójstwo w Rwandzie porusza okrucieństwem, ale również – bliskością tragedii. Niewiele potrzeba, żeby powtarzały się takie sytuacje i w tym kontekście tom „Jest życie po końcu świata” staje się przestrogą. Opowieść o Rwandzie pojawia się w rozmowach z autorką filmu, a także w kolejnych krótkich reportażowych scenkach, wyjątkowo precyzyjnych i poruszających odbiorców. Ważnych, bo prezentujących konkretnych ludzi z ich problemami czy nadziejami. Kiedy ofiary przestają być anonimowe, zaczynają się rodzić głębsze emocje i autorki tomu dobrze o tym wiedzą.

Rwanda funkcjonuje więc jako ostrzeżenie i przekaz o wartości historycznej, działa jako nawiązanie do filmu „Ptaki śpiewają w Kigali” – w końcu stąd w ogóle wziął się pomysł na rozmowę. Przenosi uwagę odbiorców na ostatnie wspólne dzieło Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego. Ale nie wyczerpuje zawartości książki. Z czasem opowieści schodzą coraz bardziej na sprawy zawodowe: Joanna Kos-Krauze tłumaczy zadania reżysera, przedstawia proces tworzenia filmów, problemy, z jakimi musi się borykać i wyzwania. Z tego motywu natomiast bardzo zgrabnie schodzi do kwestii męża. Odrobinę mówi o istocie związku, częściej w superlatywach i z nastawieniem na miłe wspomnienia, ale znacznie chętniej zajmuje się wspólną pracą. Sporo miejsca poświęca – aby rozwiać wątpliwości czy przeanalizować dla siebie i innych konkretne sytuacje – chorobie i umieraniu. Pokazuje, jak sama radziła sobie z diagnozą i czego Krzysztof Krauze wiedzieć nie chciał. Wyjaśnia, jak mąż zaplanował swój pogrzeb – i prezentuje niewytłumaczalne w zasadzie przywiązanie żyjących do rytuałów i symboli, nawet wbrew woli zmarłego. Nie może więc publikacja, mimo dającego nadzieję tytułu, tak do końca być lekka czy przyjemna w lekturze. Joanna Kos-Krauze właśnie celowo jątrzy, zmusza do zastanowienia i przewartościowań. Uniemożliwia samozadowolenie, wybija czytelników ze strefy komfortu. Chce, by ludzie oderwali się na chwilę od swoich problemów i zajęli sprawami większej wagi.

Jest też oczywiście tom sposobem na reklamowanie filmów – stanowi do nich dopowiedzenie. Joanna Kos-Krauze porządkuje tu swoje przemyślenia i doświadczenia, za to odrzuca tworzenie „klasycznej” autobiografii, z uwzględnieniem dat i kolejnych etapów rozwoju kariery. Aleksandra Pawlicka tworzy wywiady tematyczne, a do tego przetyka je jeszcze zestawem ważnych minireportaży. „Jest życie po końcu świata” to duże wyzwanie dla czytelników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz