czwartek, 1 czerwca 2017

Charles M. Schulz: Fistaszki zebrane z gazet codziennych i weekendowych 1981-1982

Nasza Księgarnia, Warszawa 2017.

Precyzja

Oni są niekwestionowanym fenomenem. Bohaterowie Fistaszków, zwykłe dzieciaki, które często się kłócą, grają w basseball, świętują urodziny Beethovena i kombinują w szkole. Do tego Snoopy, który pisze opowiadania odrzucane przez kolejne redakcje, wciela się w asa lotnictwa z czasów pierwszej wojny światowej, dowodzi ptasią drużyną skautów, irytuje kota z sąsiedztwa albo objaśnia Woodstockowi świat. Drobne, z idealnym wyczuciem puentowane historyjki w najlepszym przekładzie, jaki można sobie wyobrazić (brawa i ukłony dla Michała Rusinka). Nic dziwnego, że raz na pół roku fani Charlesa M. Schulza obchodzą wielkie święto – otrzymują kolejny tom „Fistaszków zebranych”.

Najnowsza część obejmuje stripy z lat 1981 i 1982 i dobrze jest przekonać się, że w codzienności bohaterów zmienia się niewiele. Bez względu na problemy postaci, ich otoczenie dla odbiorców to mała Arkadia, szansa na odpoczynek od przyziemnych spraw i poważnych zmartwień. Fistaszki nie są radosne w sposób beztroski – zostały przepojone filozoficznych smutkiem już na starcie, bywa, że najbliżsi najmocniej ranią (świadomie albo nie), nie próbują pomóc lub naśmiewają się z kogoś za jego plecami. Bywa, że interakcje prowadzą do melancholii (prym wiedzie oczywiście Charlie Brown). Ale prawdziwym wybawieniem jest to, że bohaterowie mogą otwarcie mówić o swoich uczuciach. Irytacja przejdzie po zapadnięciu się w wielką poduchę lub po cmoknięciu w nos, owszem. Ale dzieciaki z „Fistaszków” mogą też wykrzyczeć swój ból, pokłócić się lub coś zniszczyć. Ulgę przyniesie im samo działanie. Sytuacje autor rozładowuje zawsze dzięki puentom. Nawet najbardziej destrukcyjne emocje ostatecznie i tak przegrywają z komizmem sytuacyjnym. Jeśli zastanawiać się, za co kochamy „Fistaszki” to może właśnie za rozbrajanie powagi i stresu dobrym żartem. Naturalnym i pozbawionym prostoty estradowości, starannie dopracowanym i uruchamiającym myślenie. Niby jest tu wejście w zamknięty (choć wzbogacany znów o nowe postacie) dziecięcy świat, niby funkcjonuje pewne odniesienie do rzeczywistości zewnętrznej (choćby w rytmie kalendarza, Schulz nie tworzy komentarzy publicystycznych), a jednak w tych paskach zobaczyć można siebie. W zależności od nastroju – w różnych postaciach.

Siłą tych komiksowych pasków jest ich precyzja przy równoczesnej swobodzie twórczej. Wydaje się, że autor może robić, co tylko chce – i tak znajdzie odpowiedni absurdalny lub właśnie bardzo życiowy komentarz do wydarzeń. Układa jedne historyjki w serie, inne – w całe opowiadania prezentujące rzeczywistość. Zawsze przy tym dba o to, żeby na koniec czterokadrowej (lub – w weekendy – całostronicowej) historyjki pojawiło się zaskoczenie dla odbiorców, motyw, którego się nie spodziewali – czy to graficzny, czy – tekstowy komentarz. Zresztą Tomasz Kołodziejczak, autor wstępu do tego tomu „Fistaszków zebranych”, bardzo ładnie wyjaśnia te mechanizmy.

„Fistaszki zebrane” to lekturowe wytchnienie. Książka, którą trudno odłożyć – i którą równie trudno czytać jednym tchem. Tu każdy strip wymaga chwili refleksji – dla zawartego w nim uniwersalnego i życiowego przesłania, albo chociaż dla rysunkowego kunsztu autora. Ale też każdy wzbudza ciekawość dalszego ciągu, im głębiej wchodzi się w świat tych bohaterów, tym bardziej chce się go poznawać. Dlatego też seria zbierająca wszystkie gazetowe komiksy okazuje się strzałem w dziesiątkę, rozwiązaniem idealnym dla dorosłych – a i dzieci mogą cieszyć się z przygód Snoopy’ego i spółki. „Fistaszki zebrane” to zawsze komiksowy prezent, którego niczym nie można przebić. Pozycja obowiązkowa, ale nie do jednorazowego przeczytania, a do trzymania pod ręką – funkcjonuje jako poprawiacz nastroju i przewodnik po życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz