Prószyński i S-ka, Warszawa 2017.
Powieść o porażce
Kiedy myśli się o kobietach, które zrewolucjonizowały naukę, Maria Skłodowska-Curie wysuwa się na pierwszy plan. Na jej temat powstają kolejne książki i szkice – teraz również film biograficzny. Magdalena Niedźwiedzka jednak prawie wcale nie interesuje się zawodowymi dokonaniami uczonej i proponuje czytelnikom (zwłaszcza paniom) tom o perypetiach sercowych i emocjach badaczki. W tym obrazku nie ma miejsca na pracę i poświęcenie – Skłodowska-Curie jawi się jako słaba kobieta, która nie potrafi panować nad sobą w relacjach z płcią przeciwną, samotna, pozbawiona szansy na normalność. Uczona, która za swoje sukcesy zapłacić musiała olbrzymią cenę.
Równolegle – za sprawą achronologii – pojawia się tu kilka Marii, kilka motywów sercowych z różnych lat. Jest bohaterka jako młoda guwernantka zakochana w synu chlebodawców, jest ta, która po śmierci Piotra wikła się w romans z żonatym mężczyzną, jest Maria, która nie chce odpowiadać na umizgi Einsteina. Maria Skłodowska-Curie w tym ujęciu nie prezentuje niemal żadnej wartości jako uczona – wprawdzie zdobyła prestiż wśród fizyków, ale i tak wszyscy interesują się nią za sprawą skandali obyczajowych. Do tego bohaterka nie zamierza wspierać sufrażystek, traci więc możliwość wsparcia kolejnego środowiska. Zdradzana żona knuje intrygi prowadzące do usunięcia Marii z Francji, miłość do Piotra wydaje się dziwna i pozbawiona namiętności, bohaterka tomu wyraźnie dąży do autodestrukcji. W każdym momencie życia Marii Niedźwiedzka uwypukla ciemne strony – słabości i pułapki. Pokazuje bohaterkę, która ciężko choruje i nie dojada, która nie dba o modne stroje czy ładnie urządzone wnętrza, ale zazdrości siostrze bycia idealną panią domu. Maria nigdy nie walczy – o siebie, o dzieci ani o kochanków, pozwala, żeby inni podejmowali dotyczące jej decyzje – a to nie wychodzi jej na dobre. Autorka przenosi się czasem z otoczenia Marii do domu jej siostry Bronki, albo do mieszkania kochanka, z którym powinna się rozstać. Nigdy za to nie zagląda do pracowni czy na sale wykładowe – wzmianki o nowych sukcesach, udział w konferencjach fizyków, nagroda Nobla – to wszystko tematy na jedno zdanie, bez szansy na rozszerzenie. Widać, że Magdalena Niedźwiedzka znacznie pewniej czuje się w temacie uczuć – te rozpracowuje z prawdziwą pasją, zamieniając Skłodowską-Curie w kobietę fatalną.
Specjalizuje się Niedźwiedzka w scenkach pozbawionych kontekstu. Kiedy już styka ze sobą dwie postacie, w dowolnych i wyzutych ze znaczeń okolicznościach, oddaje im głos i roztapia sytuacje w niekończących się rozmowach. Nie ma miejsca na działanie – wszystko jest po prostu słownym analizowaniem wydarzeń i rozpamiętywaniem ich konsekwencji. Maria Skłodowska-Curie wypada na najmniej zdecydowaną z bohaterek, jest bierna, a rytm jej życiu nadają inni – ale samymi dialogami trudno tę postawę uwiarygodnić. Niedźwiedzka odmalowuje pewien typ – ale nie przekonuje odbiorców do takiego a nie innego wyboru, oddala pozory prawdziwości. Dzieje się tak nie tylko ze względu na rozwiązania formalne, ale i na ograniczenia tematyczne: wiadomo, kim była Skłodowska-Curie, jej biografii przytaczać nikomu nie trzeba – a jednak wymazanie powszechnie znanych informacji z codzienności uczonej, a ukazanie jej wyłącznie przez pryzmat niepowodzeń sercowych, to spore ryzyko. Niedźwiedzka podjęła je i nie mogła wygrać. „Maria Skłodowska-Curie” to tom jednowymiarowy i mało przekonujący, nawet mimo intensywności uczuć i nastawienia na „ludzką” stronę wielkiej uczonej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz