sobota, 29 kwietnia 2017

Britta Teckentrup: 24 godziny. Coś się dzieje w porcie!

Prószyński i S-ka, Warszawa 2017.

Obserwacje

Port to kolejne miejsce gwarne, zatłoczone i barwne, nie ma wątpliwości, że na długo może zająć małych odbiorców, zwłaszcza że – co nie pozostaje bez znaczenia dla kilkulatków – pojawiają się w nim ciekawe maszyny: poza jednostkami pływającymi także pojazdy sprawdzające się choćby przy załadunku. Tomik „24 godziny. Coś się dzieje w porcie” to oczywisty sposób przyciągnięcia uwagi najmłodszych, duży rozmiarowo kartonowy picture book z zaokrąglonymi rogami. Znalazło się tu siedem ogromnych rozkładówek – scenek obyczajowych z brzegu morza i gęsto zabudowanych terenów. To też siedem wybranych „godzin” – od siódmej rano do dwudziestej drugiej port tętni życiem. Dzieje się tu dużo i intensywnie, w sam raz, żeby zaciemnić maluchom poszukiwania. Bo „Coś się dzieje w porcie” to wyszukiwanka w stylu, który już kilkulatki znają. Britta Teckentrup zajmuje dzieci szeregiem zagadek, żeby mogły poćwiczyć spostrzegawczość i umiejętność opowiadania, żeby nauczyły się kojarzyć fakty i żeby same tworzyły właściwą historyjkę.

Każda rozkładówka to namalowana scenka z portu. Jak zawsze na wyszukiwankach – bez miejsca wiodącego czy dominującego. Od odbiorców będzie zależeć sposób oglądania. Teoretycznie chronologię porządkuje zegar umieszczony w lewym górnym rogu – może to być okazja do poćwiczenia z dzieckiem odczytywania godzin na tradycyjnym cyferblacie. Obok zegara widnieją cztery pytania dotyczące wyszukiwankowej akcji, a dokładniej – zajęć lub miejsc pobytu konkretnych bohaterów. To automatycznie odsyła na czwartą stronę okładki, tam pojawia się cała galeria postaci z portu. Postaci bajkowych, bo są to antropomorfizowane strojem i zajęciami zwierzęta. Każde ma imię, część – dodatkowo zawód przedstawiony w formie słownej lub rysunkowej. I tak obok Marynarza Patryka pojawi się malarz – Misiek Miś, Babcia Długoucha czy Klabater Kot (kot). Najciekawszym bohaterem, przynajmniej według autorki, ma być Borys Borsuk, bo na każdej rozkładówce pytanie o jego zajęcie kończy serię zadań do wykonania.

Nie wystarczy zatem znaleźć na rysunku wskazanego bohatera (zabawa może trwać i przez sprawdzanie, co robią kolejne postacie, lub – kim są), trzeba jeszcze określić rodzaj podejmowanych przez nie czynności, ewentualnie sprawdzić związki przyczynowo-skutkowe, czyli zajęcia tych samych bohaterów z innych rozkładówek. Do tego dzieci mogą poznawać nowe słowa – czasem trzeba nazwać zaobserwowane statki (lub uczyć się liter dzięki nazwom na burtach). Dorośli mogą wyznaczać pociechom następne zadania do wykonania, żeby przedłużyć rozrywkę. Dużo czasu upłynie, zanim maluchy zapamiętają wszystkich bohaterów i wykonywane przez nich zadania, więc tomik oglądać będą wielokrotnie – dlatego też cieszy, że został wydany na kartonie, to najpraktyczniejsze rozwiązanie.

Dzieci już znają ten rodzaj zabawy i bardzo go polubiły – nie bez znaczenia jest tu fakt, że książka może być traktowana jako ćwiczenie dla najmłodszych, ale i dla starszych pociech, nie trzeba będzie do niej przekonywać dzieci, które interesują się pojazdami (ale i tych, które po prostu lubią zwierzęcych bohaterów w kreskówkach). Postacie na ilustracjach składają się z pozbawionych konturów barwnych plam (od czasu do czasu w przecierankowe desenie), kolorystyka została stonowana – tak, żeby uniknąć wrażenia pstrokacizny oraz żeby nie rozpraszać dodatkowo odbiorców barwnym chaosem. Wiele się na tych stronach dzieje, ale wszystko wydaje się sensownie umotywowane, osadzone w przestrzeni portu. Ta książeczka pokaże odbiorcom, co dzieje się w niezwykłym dla nich miejscu – rozbudzi ciekawość i dostarczy wielu wrażeń. Sprawdzi się pod względem rozrywkowym i edukacyjnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz