Kobiece, Białystok 2017.
Pieskie życie
„Był sobie pies” to książka, która cieszy się popularnością przede wszystkim ze względu na kinowy przebój, ale zachwycić może jedynie psiarzy, ewentualnie tych odbiorców, którzy deklarują przeczytanie jednej książki rocznie. Jest po prostu słaba i infantylna już w samym założeniu – a polski przekład jeszcze ów infantylizm nadmiarem zdrobnień wzmaga. W. Bruce Cameron przeprowadza czytelników przez kilka wcieleń psa – a świat obserwuje z perspektywy zwierzęcia. Jako mały szczeniak pies trafia raz do miłośniczki zwierząt, która nie ma warunków do trzymania rozszczekanej gromadki, raz do chłopca, dla którego staje się przyjacielem i powiernikiem, raz odradza się jako pies (a właściwie suka) tropiący, by w końcu trafić do właściwego miejsca i wypełnić misję zapoczątkowaną dawno temu. Stałe elementy kolejnych żywotów to narodziny i walka o dostęp do pokarmu – pies przyzwyczaja się do tego, że ma różne matki i z czasem przestaje się nimi przejmować – oraz sterylizacja (oczywiście bohater nie ma pojęcia, co się z nim dzieje, przekonuje się tylko, że po przebudzeniu musi nosić niewygodny plastikowy kołnierz). Przeżywa też uśpienie, pocieszając przy tym towarzyszących mu ludzi. Dalsze zadania uwarunkowane są miejscem pobytu – po wstępnej prezentacji pies przeskakuje do etapu dorosłości, pokazuje albo zabawy z chłopcem i elementy tresury, albo tropienie ludzi. Niby autor stara się analizować psią rzeczywistość wiarygodnie, ale przebłyski udanych żartów zdarzają mu się bardzo rzadko, a punkt widzenia psa to chwyt rodem z literatury dla dzieci i nijak się tu nie sprawdza. Cameron bawi się ironią wtedy, gdy jego bohater wprowadza własne nazwy na znane ludziom przedmioty (i na swój użytek zmienia ich przeznaczenie) i wtedy, gdy próbuje przedstawić brak płaszczyzny porozumienia. Pies niekoniecznie rozumie ludzkie komunikaty, albo kojarzy je z innymi niż trzeba przesłaniami. Czasem jednak odkrywa coś, czego człowiek nie ma szansy wytropić i wtedy szuka sposobu na opowiedzenie o dziwnym zjawisku – ale rzadko kiedy bywa zrozumiany. Ta książka jest podkreślaniem różnic między ludźmi i psami – bez względu na stopień wyrozumiałości tych pierwszych i inteligencję tych drugich, nie istnieje możliwość dogadania się. Cameron zaznacza kolejne bariery – problem w tym, że są one przewidywalne, a powtarzanie w nieskończoność jednego komizmotwórczego chwytu nie przyniesie nic dobrego powieści.
Skoro nie może autor rozśmieszać, bo do tego brakuje mu warsztatu, usiłuje wzruszać. Mnoży w tym celu trudne oraz groźne sytuacje, w których pies ma udowodnić swoje przywiązanie do ludzi. I tak jako pies chłopca unika otrucia – i kilku innych niebezpieczeństw ze strony sąsiada-chuligana, ratuje też rodzinę z pożaru wywołanego przez łobuza. Jako pies tropiący uszkadza sobie zmysł węchu, żeby uratować nieznajomą kobietę zagrzebaną w gruzach. Są to scenki, które miłośników psów zachwycą – ale w konstrukcji książki zdradzają nieporadność autora. Cameron nie może znaleźć sobie lepszych uzasadnień dla prowadzenia opowieści, skręca więc w potencjalnie ekstremalne wrażenia, żeby wzruszyć czytelników i wyzwolić w nich silne uczucia do bohatera. Ale to wszystko jest zbyt przerysowane, nie ma tu miejsca na subtelności ani półcienie – co oddala lekturową przyjemność. Psia perspektywa oraz kilka żartów to jedyne, co naprawdę ma do zaoferowania ta powieść. Dla dzieci się raczej nie nadaje, dorosłych może znudzić nawet mimo uwielbienia dla psów. Sama opowieść wymagałaby gruntownego przerobienia, żeby nie wybrzmiewała tak naiwnie. W. Bruce Cameron uwagę przyciągnie za sprawą filmu (który ma dużo większą promocję niż książka), ale na krótko, bo tych, którzy dużo czytają, nie ma czym zainteresować. Bohaterski i mądry pies w kilku kolejnych wcieleniach to za mało – mimo wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz