czwartek, 23 marca 2017

Gabriela Mistral: Czerwony Kapturek

Nasza Księgarnia, Warszawa 2017.

Groza

To publikacja przeznaczona dla czytelników świadomych – i raczej nienadająca się dla dzieci. Nie ze względu na brutalne rozwiązania, bo tych przecież cały świat baśni jest pełen – a z powodu specyficznego języka utrudnianego jeszcze przez ograniczenia płynące z wierszowanej formy. Fabułę „Czerwonego Kapturka” zna każde dziecko – ale i tu Gabriela Mistral próbuje przywrócić wersję Perraulta: u niego historia kończy się w momencie, gdy wilk pożera małą dziewczynkę. Nie ma cudownego ocalenia ani happy endu, śmierć zamyka opowieść – zresztą pełną dwuznaczności. Bo Gabriela Mistral chce dostrzegać i podkreślać seksualne konotacje w tej bajce. Jedynym ustępstwem na rzecz spopularyzowanej wersji okazuje się sekwencja pytań i odpowiedzi, dialogu Czerwonego Kapturka i Wilka tuż przed tragedią. „Czerwony Kapturek” staje się bajką opowiedzianą na nowo, z dala od aktualnych trendów w literaturze czwartej.

Mistral operuje niejasnościami i nastrojem lekkiej grozy. Podkreśla niewinność Czerwonego Kapturka i bezwzględność („bandytyzm”) wilka, ucieka od naiwności. Chce utrzymywać odbiorców w lęku kojarzonym też z podnieceniem, rozsmakowuje się w narracyjnych przerywnikach, żeby odwlec to, co wiadome. Zawęża relację do kontaktów dwóch przeciwstawnych postaci, co jeszcze podkreśli nieuchronność ich losu. Z powrotem uruchamia odrzucane przez popkulturę odczytania i interpretacje.

Każda część przygody Czerwonego Kapturka mieści się w tekście w jednej czterowersowej zwrotce (porównania z oryginałem znaleźć można w komentarzu krytycznym – kolejnym wyznaczniku dorosłego przeznaczenia książki), jedna zwrotka to opis do pojedynczej rozkładówki. Krystyna Rodowska, autorka przekładu, bardzo troszczy się o uniknięcie porównań z katarynkowymi bajkami. Stosuje różne układy rymów i różne rodzaje współbrzmień, ale przede wszystkim urozmaica warstwę stylistyczną. W doborze odpowiednich określeń kryje się troska o malowniczość przekazu, jest Rodowska w przekładzie trochę leśmianowska. Sięga po inwersje, gdy tak pokieruje szykiem zdania rozkład akcentów, ale dla wypełnienia brakujących sylab wykorzystuje też synonimy lub rozrastające się przymiotniki. Dba o to, by nie zatracić dynamizmu tekstu, ale wciąż zatrzymuje jego bieg synestezją. W efekcie uwaga odbiorców stale przenosi się z doskonale wszystkim znanej akcji na formę wymagającą nowatorskich rozwiązań i pogodzenia ich z klasycznym brzmieniem. Nie może lektura takiej wersji „Czerwonego Kapturka” toczyć się gładko i zupełnie bezproblemowo – nie nada się książka na dobranockową bajkę. Ale pozwala uświadomić, jaką drogę przechodzą czasem stare historie, jak trudno po dekadach i stuleciach oczyścić je z potrzebnych pokoleniom naleciałości i dodatków. U Gabrieli Mistral znana fabuła to pretekst do własnych popisów. Paloma Valdivia również w ilustracjach odchodzi od konwencji tomików dla dzieci – operuje symbolami i niepokojem w ograniczonych kolorystycznie scenkach, deformuje kształty i steruje uwagą odbiorców (w scenie pożerania babci widać tylko ogon wilka, konsumpcja odbywa się na cieniu rzucanym na ścianę. Bohaterowie mają twarze z półksiężyców, wpatrują się w siebie nawzajem hipnotycznym spojrzeniem. Rysunkowy komentarz ogranicza się do ich spotkań – na miniaturkach dopełniających strony z tekstem Valdivia przedstawia kolejnych nieobecnych w bajce mieszkańców lasu – zwierzęta, które uniknęły losu Czerwonego Kapturka.

Jest ta książka kolejnym spotkaniem z opowiadaną na wiele sposobów historią, a o powodach jej wydania – czy w ogóle promowania – można przeczytać w komentarzu krytycznym. Gabriela Mistral ma rzucić nowe światło na fabułę znaną wszystkim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz