Iskry, Warszawa 2017.
Bez cenzury
Trafia Bogumił Paszkiewicz na rynek – i do fanów limeryków – tomikiem „Cwana panienka z Juraty” (w podtytule „69 limeryków freewolnych”) i od razu sprawia kłopot. B trudno odmówić mu racji w tym, że dobry limeryk powinien być pikantny – przecież to wielokrotnie podkreślali mistrzowie gatunku. Może być, jak chce Paszkiewicz, również świński, ale kiedy zamienia się w wulgarny, to już trochę mniej cieszy. Poza rozwiązaniami formalnymi liczy się tu przecież i finezja, i dowcip oparty na dwuznacznościach – a nie nazywanie rzeczy po imieniu. W zbiorku, który po prostu musiał mieć określoną liczbę utworów znajdzie się kilka – na szczęście nie większość – takich właśnie słabych popisów, z pogranicza pornografii, bez lekkości i dobrego pomysłu. Znajdzie się trochę takich, w których autor wyraźnie przegrał z formą: nie trafił na dobry rym, nie znalazł puenty (lub znalazł ją przedwcześnie). Znajdzie się też kilka perełek. Ogólnie: jeśli miało obowiązywać kryterium liczbowe, trzeba było przygotować o połowę więcej limeryków, żeby mieć z czego wybierać i nie iść na ustępstwa – tomik sporo by na tym zyskał. Tak – psują jego kształt teksty najsłabsze, jakby wciśnięte tu na siłę, żeby dobić do 69 wierszyków. Zazdrość limerykowych układaczy będzie budzić akrobatka, tytułowa panienka czy wdowa, a nawet bufetowa spod Giewontu. To pomysły udane i zrealizowane bez zarzutu. Wiadomo, że we wszystkich 69 limerykach chodzi o jedno (Paszkiewicz odrzuca odgałęzienie limeryków absurdalnych, woli te nieprzyzwoite), ale skoro pracuje nad zaprezentowaniem chuci rozmaitych postaci, warto by pokusić się o mniejszą dosłowność. Żart nie może opierać się wyłącznie na rubaszności (fiutach, rżnięciach, waleniach i pałach), sztuka polega na tym, żeby relacje damsko-męskie odpowiednio w wierszyku nazwać, wskazać czy zasugerować. Paszkiewicz ma czasami ciekawe pomysły, niekoniecznie zależne od rymów – ale bywa, że w ogóle się nie stara, przywołując utworki, które rozbawią towarzystwo przy ognisku i piwie – ale nie wzbudzą podziwu dla autora. A o podziw też przecież przy tym chodzi.
Bogumił Paszkiewicz szuka odpowiedniej formy, wpadając niekiedy w limerykowe uproszczenia (powtórzenie nazwy miejsca w ostatnim wersie czy homofony, które mają mniejszą siłę oddziaływania niż rymy) – widać jednak pracę nad warsztatem przy rymach złożonych. Parę razy udaje mu się zaimponować współbrzmieniami, ale bardziej skupia się na frywolnych treściach – mimo wszystko. Trochę tym przekreśla znaczną część sensu limerykowych zabaw, odbierając czytelnikom przyjemność z dekodowania znaczeń. „Cwana panienka z Juraty” również w zakresie formy bywa tomikiem nierównym, ale to akurat zjawisko często spotykane w publikacjach satyrycznych, zwłaszcza gdy autor – jak w tym wypadku – jest debiutantem w tej dziedzinie.
Niewiele publikacji limerykowych ukazuje się na rynku, ale fani gatunku pilnie śledzą propozycje wydawnicze. Tego typu pozycje mogą zachęcić do dalszego szukania rymowych (i seksualnych) absurdów. Bogumił Paszkiewicz pisze swobodnie i sugeruje, że układanie limeryków to ciekawe hobby. Tekstów w tomiku nie jest zbyt wiele, ale takie zbiorki czyta się zupełnie inaczej niż tradycyjne lektury – tu po każdej puencie następuje przerwa, w sam raz na analizowanie kierunków pomysłów oraz rozwiązań formalnych. Cieszy, że Iskry nie zapominają o rozbudowywaniu satyrycznej półki i znajdują również miejsce na twórczość niepoważną. W tym wypadku nie na wiele przydałby się redaktor – bo słabych limeryków nie warto przerabiać czy dopracowywać – lepiej znaleźć nowe rymy i nowe pomysły. W końcu tego typu tworzenie to i zabawa umysłowa – jedna z nielicznych, które rozrywkę przyniosą również odbiorcom i osobom spoza kręgu najbliższych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz