poniedziałek, 12 września 2016

K. L. Armstrong, M. A. Marr: Kruki Odyna

Wilga, Warszawa 2016.

Pułapki

Nadciąga koniec świata obwieszczany w mitologii nordyckiej, a oddalić go może tylko grupka dzieci, które całkiem niedawno dowiedziały się, że są potomkami bogów. Do niedawna jeszcze te dzieci nie darzyły się nawet sympatią, teraz muszą tworzyć zgraną drużynę i wybierać między własnym szczęściem a dobrem ogółu. Zanikają ich dziecinne niesnaski i nieporozumienia, teraz trzeba zająć się ważniejszymi sprawami. Na przykład uwolnić tego, który zgodnie z mitem musiał umrzeć. Bohaterowie „Kruków Odyna” dobrze orientują się w nordyckiej mitologii, ale przekonują się też, że mogą zmieniać jej bieg: sukces w konkretnej misji odwraca wydarzenia. To wprowadza element niespodzianki, ale nie chaosu. Z reguły mity stanowią rodzaj wskazówki, którą trzeba odpowiednio zinterpretować, żeby stała się przydatna i prawdziwa. K. L. Armstrong i M. A. Marr kontynuują Kroniki Blackwell w dobrym stylu.

Zaczyna się ten tom od mocnego uderzenia: walka z dwugłowym potworem czy żrące jezioro pełne zombie – zmarłych wikingów – to zagrożenia, które nie mogą się równać z przeszkodami w typowych powieściach fantasy o ukierunkowaniu sensacyjnym. Ale w zalewie zagrożeń w „Krukach Odyna” dużo bardziej niż dawka adrenaliny liczy się budowanie zespołu z prawdziwego zdarzenia. Każde z bohaterów posiada niezwykłą magiczną umiejętność, która przydaje się w walce lub dla jej uniknięcia. Oczywiście porównywanie się do towarzyszy rodzi zwykle frustrację, ale nastolatki muszą w końcu zrozumieć, że ich siła tkwi we współdziałaniu. Przy takiej świadomości można zrezygnować z poświęceń dla dobra grupy. Wystarczy, że każdy zajmie się tym, co do niego należy. I tak zadania okazują się ponad siły dla zwykłych ludzi, trzeba mieć w sobie krew bogów, żeby poradzić sobie z wyzwaniami. Autorki nie boją się turpizmu, na część wydarzeń stopniowo przygotowują (tak jest z utratą oka przez jedną z postaci), inne odsuwają, stawiając na słowne potyczki – ale do konfrontacji i okrutnych starć dochodzić tu musi, gra toczy się o zbyt wysoką stawkę.

Tyle że w „Krukach Odyna” podstawowe niebezpieczeństwo nie czai się w alternatywnym świecie fantazji i wierzeń. Tu wszystko jest przewidywalne, nawet jeśli dotyczy zaplanowanych okrucieństw. Inaczej wśród ludzi, ci szykują sporo nieprzyjemności i nie uprzedzają o tym. Wydawać by się mogło, że ocalenie przed wielką zimą, której niemal nikt nie przeżyje, to priorytet dla wszystkich, tymczasem dzieci znów przekonują się, że liczyć mogą wyłącznie na siebie. Zresztą tu nadmierne zaufanie nie popłaca.

Obok krwawych scen i krzepiących motywów z budowania bohaterskiego teamu autorki decydują się i na wprowadzanie do akcji humoru. To, co w mitach mogło się tłumaczyć, dla dzisiejszych nastolatków czasem stanie się powodem zażenowania. Magia nie zawsze bywa obiektem zazdrości, czego dowodem staną się zaczarowane kozy. akie wątki nadają lekkości tej historii i sprawiają, że nie przytłacza odbiorców nadmiernym czerpaniem z intertekstualnych zabaw. „Kruki Odyna” nawet bardziej niż „Wilki Lokiego” dostarczają rozrywki. Pominięcie warstwy inicjacyjnej sprawia, że czytelnikom łatwiej będzie wstrzelić się w narrację. Swoje znaczenie ma też fakt, że bohaterowie dojrzewają i mniej ścierają się między sobą w obliczu silniejszego przeciwnika. „Kruki Odyna” to kolejna popzabawa z mitami skandynawskimi, ale nie przypomina żerowania na tradycyjnych przekazach, a twórcze ich opracowanie. Tak przygotowana powieść pomaga budzić zainteresowanie dawnymi wierzeniami, odbiorców może skusić też do sięgnięcia do źródeł i rozpracowywania kolejnych sytuacji w oparciu o narzucane klucze interpretacyjne. Ale i bez tego Armstrong i Marr zapewniają czytelnikom udaną lekturę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz