Między słowami, Kraków 2016.
Po stracie
Historią Lou i Willa Jojo Moyes dała się poznać na polskim rynku wydawniczym i natychmiast podbiła serca czytelniczek. Jednak chociaż Will zakończył życie – zgodnie zresztą z własnymi planami – Lou musiała uporać się ze stratą i na nowo poukładać sobie egzystencję. To jej historia trafia do „Kiedy odszedłeś”, powieści po stracie. Na początku Lou w samotności przeżywa żałobę, napiętnowana w dodatku jako opiekunka sparaliżowanego, który popełnił samobójstwo. Lou tęskni i boryka się z poczuciem winy, nie umie poradzić sobie z rzeczywistością. Pamięć o Willu nie pozwala jej zacząć wszystkiego od nowa. Nawet grupa wsparcia na niewiele się przydaje. W „Kiedy odszedłeś” musi więc nadejść czas na zmiany. Pierwszą jest Sam, przystojny ratownik medyczny, który odrobinę odciąga Lou od zmartwień i nostalgii. Wszystko rozumie, jest mądry i daje kobiecie czas oraz wsparcie. Ale prawdziwym katalizatorem akcji staje się Lily, nastoletnia córka Willa, o której ten nie miał pojęcia. W poszukiwaniu swojego ojca Lily trafia do Lou i wywraca jej życie do góry nogami. Jest bezczelna i śmiała, nie ma żadnych zahamowań ani nic do stracenia. Ucieka od matki i kolejnego ojczyma i rozpaczliwie szuka akceptacji. A że przechodzi akurat okres buntu typowego dla wieku dojrzewania, przyczynia wszystkim sporo zmartwień. To Lily sprawia, że Lou znowu zaczyna doceniać życie i stawiać czoła wyzwaniom. Dopiero na tle prawdziwych problemów, w jakie pakuje się krnąbrna nastolatka, Jojo Moyes może rozwijać historię o miłości pokonującej niecodzienne przeszkody.
„Kiedy odszedłeś” to przede wszystkim całe grono ciekawie skonstruowanych postaci. Sam to oczywiste ucieleśnienie marzeń czytelniczek, Lily zamienia się chwilami w stereotyp nastolatki. Ale Moyes brawurowo radzi sobie z kreowaniem innych bohaterów z orbity Lou. Jej rodzice przełamują schematy i zyskują całkiem zrozumiały powód, żeby zająć się sobą, a nie dorosłą córką, choćby i podejrzewali u niej depresyjne skłonności. Pracodawca Lou to postać rodem z komedii, jest wyrazisty i przyciąga uwagę. Im dalej od podstawowego nurtu opowieści, tym lepiej radzi sobie ta autorka z powoływaniem do istnienia rozmaitych ludzi – czarnych charakterów lub tylko osób pogubionych w świecie (a należy też wziąć pod uwagę, że i pierwszy plan utrzymuje na wysokim poziomie). Pojedyncze osobowości składa w spójny obraz prawdziwej rodziny. W takim towarzystwie motyw żałoby przestaje dominować. Po odejściu Willa wszyscy muszą nauczyć się szukać szczęścia gdzie indziej.
W tej powieści Jojo Moyes wykorzystuje swój talent do snucia nieoczywistych fabuł jako podstawy do obyczajowej historii. Przesuwa akcent z majaczącego na horyzoncie romansu na relację kobiety i nastoletniej dziewczyny, udowadniając, że są sprawy ważniejsze niż rozpamiętywanie krzywd. Lily nadaje tu barw, jest kolejnym trudnym zagadnieniem (po wypadku Willa i związku Lou), które Moyes starannie opracowuje. Stara się, by ta historia była przepojona nadzieją i pozbawiona przytłaczających tonów. W „Kiedy odszedłeś” łatwo jest stracić to, o co się walczyło – ale taki sposób autorka wybiera, by bohaterowie mogli sobie uświadomić wartość relacji.
Cenne jest tutaj oderwanie się od fabularnych kolein, Jojo Moyes nie znosi łatwego wzruszania, zresztą bardzo często od tkliwości ucieka w ironiczny humor. Owszem może parę razy łzy wycisnąć, ale nie nastawia się na to, a przynajmniej nie stosuje tanich chwytów w podobnym celu. W tę opowieść szybko się wpada – i na długo pozostaje się z bohaterką. Moyes znowu udowadnia swoją wartość jako autorki powieści obyczajowych. Pozwala czytelnikom na przeżywanie poruszanych tematów, a jednocześnie zapewnia im dystans do codziennych problemów. Pisze tak, że chłonie się każde słowo właściwie bez świadomości przerzucania kolejnych kartek. „Kiedy odszedłeś” nie jest odcinaniem kuponów od bestsellerowego „Zanim się pojawiłeś”, to bardzo udana, ale i samodzielna kontynuacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz