Agora, Warszawa 2016.
Do mety
Daniel Lewczuk ochoczo dołącza do grupy biegających długie dystanse. Jego opowieść o biegach ekstremalnych – trasach prowadzących przez cztery pustynie (w tym jedną „zimową”) ukazuje się właśnie nakładem wydawnictwa Agora i uświadamia, że naprawdę każdy może zacząć biegać: nie ma powodów, by tego nie robić. Lewczuk bardzo mocno akcentuje swoją motywację – na początku to chęć walki z nadwagą, przyczyną coraz poważniejszych kłopotów ze zdrowiem. Później – szukanie ciekawych wyzwań i adrenaliny. I chociaż ten autor kilka razy podkreśla, że udział w wyścigach ekstremalnych nie jest tani, sama przygoda może skusić niejednego odbiorcę. Bo nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zacząć zmieniać swoje życie natychmiast, od razu po zakończeniu lektury tomu „4 pustynie”.
Daniel Lewczuk nie zamienia się w zawodowego sportowca. Owszem, wymienia fachowo elementy wyposażenia obowiązującego na trasach, tłumaczy, co i dlaczego się przydaje, ale nie katuje odbiorców technicznymi detalami. Nie liczy obsesyjnie kalorii, nie zajmuje się kwestią diety, nie zapisuje programu treningów. Obce jest też mu analizowanie krok po kroku każdego z biegu. Przedstawia siebie – i swoje bieganie – od strony indywidualnej, niczego nie uogólnia, za to tłumaczy, jak czuje się po zakończeniu kolejnego wyzwania. Przedstawia również projekt będący najlepszą motywacją do podjęcia wysiłku, czyli plan przebiegnięcia czterech pustynnych tras. To konkretny cel, który, w dodatku, wiąże się z pionierstwem: do tej pory żadnemu Polakowi nie udało się ukończyć Wielkiego Szlema w ciągu roku. Lewczuk zamierza tego dokonać, a następnie poznaje jeszcze trzech biegaczy, z którymi stanowić będzie, przynajmniej do pewnego momentu, zespół. Problem w tym, że sportowe początku autora wcale nie wyglądają bajkowo, a już na pewno nie przypominają wstępów z autobiografii sportowców. Lewczuk dowiaduje się, że nie wystarczy wstać z fotela i pobiec. Na początku popełnia koszmarne błędy w arcytrudnych zawodach, szuka „swojego” sportu i na szczęście nie zraża się klęskami ani frycowym. Cierpliwie czeka na sportowy impuls, choć wielu na jego miejscu dawno by zrezygnowało. W końcu jednak udaje się odnosić prywatne sukcesy i to najlepsza nagroda. A na trasach nawiązują się czasem ciekawe znajomości, mimo że wiele razy autor wspomina o niechęci sportowców do pomocy rywalom. Nie zawsze jest źle, pozytywne momenty przeważają, jednak Lewczuk na bieganie spogląda inaczej niż gwiazdy ultramaratonów w swoich reklamowych publikacjach. To „inaczej” może się dla części czytelników okazać atutem, bo książka wypada przez to bardziej szczerze (choć, siłą rzeczy, również mniej dynamicznie).
Daniel Lewczuk nie unika tematów trudnych i z humorem podchodzi do przeszkód. Odważnie wyznacza sobie cele, podejmuje wyzwania i nie dorabia do tego wielkich ideologii. Najbardziej zachęcające do zmiany trybu życia mogą być w tym wypadku zdjęcia, którymi autor ozdabia swoje wywody. W warstwie tekstowej książka okazuje się naturalnym zwierzeniem. Lewczuk nie sili się na literackie poszukiwania, opowiada swoje przygody językiem potocznym, nie unika kolokwializmów czy elementów slangu, chce, żeby jego książka była zrozumiała dla szerokiego grona odbiorców. Część czytelników polubi go właśnie za naturalność, za to, że nie udaje kogoś innego, nie stylizuje się i nie naśladuje modnych biegowych publikacji. Znajduje dla siebie miejsce może i z dala od fleszy, ale przyjemne. W lekturze wypada nieźle, oczywiście nie od strony opracowania tekstowego, a za sprawą przeżyć, których dostarcza czytelnikom, mimo (a może właśnie dlatego) że unika sterowania przeżyciami i odczuciami odbiorców. „4 pustynie. Biegnij i znajdź własną drogę” to publikacja wolna od motywacyjnych zapędów, wpisująca się w nurt literatury sportowej i pokazująca, że każdy ma do opowiedzenia jakąś historię na bazie własnych przeżyć. „4 pustynie” czyta się szybko, ale z ciekawością – w końcu w takim rodzaju biegania najbardziej liczy się zwycięstwo nad własnymi słabościami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz