poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Ewa Kozyra-Pawlak: Szopięta

Nasza Księgarnia, Warszawa 2016.

Przygoda z materiału

I dzieci, i dorośli będą cmokać z zachwytu nad „Szopiętami” Ewy Kozyry-Pawlak, trzecim już po „Ja, Bobik” i „Liczypieskach” tomiku z materiałowymi ilustracjami. Bo to, czego niektórzy nie potrafią nawet narysować, Ewa Kozyra-Pawlak wycina z różnych tkanin, tworząc niezapomniane picture booki. Same historyjki także pozostają wartościowe i ważne dla odbiorców, ale stanowią dodatek do przepięknych ilustracji. Szopy mają nie tylko zawadiackie miny, małe łapki i paski na ogonkach, mają też wymyślne ubranka, a przebywają w otoczeniu dopracowanym do perfekcji. Materiałowe drzewa mają materiałowe listki, a na materiałowej trawie widać poszczególne kępki wyszywane zieloną nicią. Materiałowe spinacze do bielizny przytrzymują pranie na sznurze, a materiałowa pralka ma w bębnie materiałowe pranie (i to niejedno). Tu można nawet zdmuchiwać materiałowe dmuchawce i brudzić się materiałowym błotem, pojawi się materiałowa mucha i miotełka do kurzu zrobiona z nitek (ma nawet uchwyt, żeby można było ją odwiesić na miejsce). Samą historyjkę da się przeczytać i wyłowić z niej sens w kilka minut, ale prawdziwa zabawa to odkrywanie graficznych detali w świecie szopów.

Szopy pracze zajmują się praniem, czyszczeniem, pucowaniem, sprzątaniem, odkurzaniem, myciem i porządkowaniem wszystkiego. A przynajmniej te dorosłe szopy, mama i tata. Dzieci chciałyby się z nimi pobawić, ale rodzice są wciąż zajęci (i nic dziwnego, skoro osobno piorą prani białe, zielone, czerwone, niebieskie czy żółte). Lisica chce z małych szopiąt mieć darmową pomoc domową, porywa więc bohaterów. Kozyra-Pawlak znalazła w tej historii miejsce na różne rodzaje emocji, a i na różne tematy: inaczej wygląda codzienność z perspektywy dorosłego, inaczej z punktu widzenia dziecka, każdy ma inne priorytety, ale rodzina powinna umieć to wszystko pogodzić. W przypadku szopów trzeba wstrząsu, żeby bohaterowie pojęli, co liczy się najbardziej. To aspekt pouczający dla dzieci i dla rodziców. Ewa Kozyra-Pawlak nie stroni też od dowcipu, i to zarówno w tekście, jak i w obrazkach. Rodzice płaczą jak bobry do suchego lub mokrego (na zimno) prania, mały szop jeździ na odkurzaczu, a biedronka chce wyjeść z talerza trochę sałatki. Tu każdy element świata szopów jest dopracowany do perfekcji (i uprawdziwia go): fartuszki mają koronkowe falbanki, a krzesła – ładne wykończenia, lina do prania zawiązana jest na kokardkę na drzewie, a czasem ugina się pod ciężarem szopiąt. W pralce znajdują się różne prania. Te ilustracje oglądać można w nieskończoność, żeby odkrywać pomysły autorki – przez cały czas będą tak samo imponujące i równie urocze. Szopy i składniki ich otoczenia są wycinane naprawdę misternie i z wyraźnym pomysłem na działanie. Ale przy odbiorze nie myśli się o ogromie pracy i wysiłku: tu liczy się efekt absolutnej prawdziwości. Oglądanie tych obrazków jest jak śledzenie kreskówki. Dzieci dostają nowy pomysł na ozdabianie książki, nie każdemu dostępny (wszyscy chętni mogą przecież przygotować własne szopy z filcu, ale pytanie, komu ta sztuka się uda), dorośli – fantastyczne urozmaicenie lektur dla pociech. To książka, którą chce się mieć na półce choćby po to, żeby co pewien czas do niej zaglądać i podziwiać precyzyjnie przygotowywane scenki z życia szopów. „Szopięta” to kolejna historyjka, którą Ewa Kozyra-Pawlak pokazuje, że nie ma sobie równych w temacie ilustrowania (i tworzenia) autorskich książeczek dla maluchów. „Szopięta” to eksplozja humoru i kolorów, królestwo pięknych detali i jakość nie do pobicia. Ta książka zwraca na siebie uwagę i to nie tylko najmłodszych. A warto też pamiętać, że autorka przesłanie kieruje w tym wypadku nie tylko do dziecięcego grona odbiorców. Wie, że do „Szopiąt” dorośli też zajrzą, więc ma dla nich pewną istotną wskazówkę. Potem pozostaje zabawa w podziwianie i oglądanie cudownego tomiku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz