wtorek, 2 sierpnia 2016

Deborah Moggach: Hotel Złamanych Serc

Rebis, Poznań 2016.

Spotkania

Po „Hotelu Marigold” Deborah Moggach ponownie zabiera czytelników do zapomnianego pensjonatu, który staje się receptą na problemy jego mieszkańców. Teraz w rolę zarządzającego mocno już podupadłym miejscem wciela się Buffy, były aktor i bawidamek. Buffy ma za sobą burzliwą przeszłość, liczne romanse i żony, a przed sobą żadnych perspektyw. Ot, czasem ktoś rozpozna w nim aktora, ale nie są to zbyt inspirujące spotkania. Buffy chciałby zaoferować ludziom coś nowego: wciela w życie kolejne skazane na klęskę pomysły. Ale w pensjonacie przybysze najbardziej doceniają przytulność i miłą atmosferę. Gospodarz dla każdego ma czas, nie przestrzega godzin przyjmowania gości w pokojach, nie dolicza też do rachunków wspólnie wypijanego wina. Łamie wszystkie zasady hotelowe, za to zyskuje grono przyjaciół i stopniowo poznaje ciekawych ludzi.

Deborah Moggach bardzo dobrze czuje się wśród rozmaitych wykolejeńców i ludzi, którzy już się poddali lub ponieśli klęskę. Może wtedy dyskretnie i bez obietnic poprawiać ich los, dając szansę na szczęście w dowolnym momencie życia. Mała społeczność bardzo wyostrza wielkie tematy. Moggach pokazuje, że każdy może zawalczyć o marzenia. Nie widzi skandali, które wstrząsają zaściankami – jeśli kobieta zakocha się w kobiecie, to przecież powód do radości, a nie do krytyki. W prosty sposób uświadamia autorka proste prawdy. Podobnie jak wtedy, gdy pisarz zacznie znajdować pomysły na powieść, lub gdy odludek znajdzie bratnią duszę i zamiast ucieczki do domu wda się w wielogodzinną rozmowę: to wszystko równie cieszy. Autorka sprowadza tu przeróżne postacie, a każdej przygląda się osobno i poświęca wiele czasu na jak najlepsze zrozumienie charakteru czy oczekiwań. Stopniowo bohaterowie stają się bliscy sobie nawzajem, ale też czytelnikom. „Hotel Złamanych Serc” to dość przewrotny tytuł w kontekście tego, co tu się wydarzy.

Autorka bardzo lubi fabularne szatkowanie historii. Wprowadza pojedyncze scenki z codzienności różnych bohaterów, równoległe i w końcu prowadzące wszystkich do jednego punktu. Nie mówi wszystkiego naraz, za to powoli odsłania kolejne sekrety. Do Buffy’ego z czasem docierają byłe żony oraz córki, ale nawet ten człowiek może jeszcze ułożyć sobie życie, chociaż miał już zamiar tylko skupiać isę na innych. Moggach szuka w ten sposób potencjału wielkich historii w detalach. Wydawałoby się, że ta autorka stawia na zwyczajność i sekrety z domowego zacisza, niekoniecznie to, czym chciałoby się dzielić z całym światem. A jednak kuszą ją również kwestie literackie – co pewien czas w ramach relacji znaleźć można proste obyczajowe stwierdzenie o aforystycznym wydźwięku. Dzieje się tak najczęściej wtedy, gdy bohaterowie dzielą się dojrzałymi przez lata przemyśleniami na bazie swoich przeżyć. Zresztą Moggach w ogóle bardzo mocno podkreśla prawo do szczęścia w każdym wieku. Nie pomija osób starszych (w „Hotelu Złamanych Serc” doprowadza także do ich miłosnych spełnień i nie są to obrazki rodem z tanich powieści erotycznych a naprawdę piękne sceny). Rezygnuje z uprzedzeń i z rozmaitych ograniczeń, sugeruje czytelnikom, że to oni odpowiedzialni są za własną wolność (lub własne więzienie). Pokazuje, jak niewielkie czasem zmiany są potrzebne, żeby osiągnąć cel. Przez rozproszenie na wiele postaci i wiele życiowych sytuacji ucieka od niepotrzebnego patosu. „Hotel Złamanych Serc” to historia dająca nadzieję. Autorka odrzuca jednowątkowe lub przewidywalne fabuły, nie chce wcale upraszczać dążenia do szczęścia. To jeden z powodów, dla których jest ceniona przez czytelników. „Hotel Złamanych Serc” rozkręca się z początku powoli, ale kiedy już trafi w odpowiedni rytm, zamieni się w wartką historię z wieloma bohaterami. Jest tu dużo ciekawiej niż w „Hotelu Marigold”, a Moggach znajduje własny sposób na prezentowanie życiowych dylematów i wyzwań. To powieść dla wszystkich szukających oryginalności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz