niedziela, 8 maja 2016

Kiera Cass: Syrena

Jaguar, Warszawa 2016.

Z oceanu

Kiera Cass na rynku debiutowała serią Rywalki, a teraz, kiedy zdobyła ogromną popularność i uznanie czytelniczek, może zaprezentować swoje literackie początki. „Syrena” to prawdziwy debiut poczytnej autorki – pierwsza próba wkroczenia do świata silnych uczuć i fantastyki. Cass odwołuje się tu do legend i wykorzystuje podwodne krajobrazy, żeby sportretować niezwykłe kobiece postacie. Kahlen i jej dobierane co pewien czas „siostry” zaprzeczają granicy życia i śmierci. Wszystkie mogły zginąć w odmętach oceanu, ale zostały ocalone przez Matkę Ocean, istotę wszechwładną i niemal równą Bogu (mimo to utrzymującą respekt wobec Najwyższego). Syreny zyskują przedłużenie istnienia, piękno, fantazyjne stroje i możliwość spędzania części każdego roku na lądzie – po przyjęciu określonych zasad i przestróg. W zamian mają dostarczać Matce Ocean ofiary: to one kuszą ludzi, którzy staną się posiłkiem. Są odpowiedzialne za śmierć w falach oceanu. Ten układ działa całkiem nieźle, dopóki Kahlen nie zacznie przypominać sobie swojej przeszłości – i dopóki nie pozna mężczyzny, który zawróci jej w głowie.

Oczywiście zasady wprowadzone przez Matkę Ocean i kierujące egzystencją Kahlen prowadzą do utrudnień dla szczęśliwego (pozornie niemożliwego) związku. Ale Kiera Cass długo każe czekać na wizję miłości – choćby na jej ślad. Najpierw bardzo dokładnie prezentuje rzeczywistość Kahlen (czasami – w formie rozmowy, wywiadu z Matką Ocean), skupia się na relacjach z „siostrami”, na powitaniach i pożegnaniach nowych bohaterek. Każda z syren jest inna i każda na swój sposób może zyskiwać uznanie odbiorczyń – ale nawet dogłębne poznawanie kolejnych postaci pozbawione jest smaku. Trudno się zaangażować w siostrzane relacje, skoro wszystkie bohaterki przyjmują swój los (lub się z nim nie zgadzają) bez dodatkowych rozterek. Dość długo trwa ta rozbiegówka, Kiera Cass też swobodnie operuje powieściowym czasem: przyspiesza go lub rozciąga nie po to, by skupić się na detalach, a żeby pozwolić bohaterce na streszczenie przygód w różnych miejscach na świecie. Słowem, przez długi czas w „Syrenie” jest tylko podgląd normalności baśniowych bohaterek, bez wyraźniejszych akcentów napięciowych czy prób wstrząsania odbiorcami.

W połowie tomu sytuacja się zmienia, tu dopiero Kahlen poznaje człowieka, na którym jej zależy. Obrazy naiwnej i idealizowanej miłości przenikają się teraz z motywami wyjaśnianymi żmudnie wcześniej, a romans między „gatunkami” stale rozbija się o przeszkody, jakich w zwyczajnej egzystencji być by nie mogło. Kahlen po raz pierwszy dostrzega okrucieństwo zasad wprowadzanych przez Matkę Ocean, a przyjdzie też czas, że będzie musiała dokonywać ważnych wyborów. Tak „Syrena” nabiera rumieńców – i powoli zaczyna się tu przebijać ten styl, który odbiorczynie zdążyły już pokochać przez bestsellerową serię.

Dla Kiery Cass i tym razem poza warstwą uczuć liczy się swoiście pojmowana polityka, tutaj jako zestaw obowiązków i możliwości do wykorzystania. Autorka jest dobra wymyślaniu utrudnień na drodze do szczęścia, wie też, jak podgrzewać atmosferę. Potrafi pokazywać rodzącą się miłość w czynach wybranka i w przemyśleniach Kahlen niemal równocześnie. Znów zatem włącza swoje odbiorczynie do kibicowania postaciom. W warstwie narracji stawia na rozbudowane i precyzyjne opisy, świat syren prezentuje dokładnie, by nie pozostawiać wątpliwości co do rządzących nim reguł. Stąd w końcu bierze się większość problemów i poszukiwań. „Syrena” to książka o jeszcze chwiejnej kompozycji, ale już z urokiem, który później przenika do historii Ami. Tą książką Kiera Cass nie zwróciłaby na siebie uwagi świata – teraz może ją zaprezentować jako twórczą ciekawostkę w oczekiwaniu na dalsze tomy z serii Rywalki. Co ważne: „Syrena” jest inna od bestsellerowego cyklu pod każdym względem, ale i w tej powieści zwraca się uwagę na niezwykłe kreacje postaci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz