środa, 20 kwietnia 2016

Mikołaj Golachowski: Czochrałem antarktycznego słonia

Marginesy, Warszawa 2016.

Zimne przygody

Mikołaj Golachowski o przygodach, podróżach badawczych i zwierzętach opowiada jak nikt inny. Obszerny tom „Czochrałem antarktycznego słonia” z komicznie wyszczerzonym tytułowym stworzeniem na zdjęciu z okładki już sugeruje poczucie humoru i dowcipne tony. Dalej jest tylko lepiej. Golachowski najpierw daje się poznać czytelnikom jako zwierzolub – barwnie opowiada o swoich czworonożnych i pierzastych towarzyszach dzieciństwa i młodości. Tu powaga nie ma prawa wstępu. Autor skupia się przede wszystkim na powodach do śmiechu, jest stale zaskakiwany przez pomysłowe stworzenia, podziwia ich spryt i inteligencję, a czasem także bezczelność (jak w przypadku uratowanego wróbla). To rozdział ważny nie tylko dlatego, że zapoznawczy. Najlepiej zachęca czytelników do dalszej lektury i pozwala zaufać autorowi, który uwielbia przyrodę i nie chce, żeby człowiek ją zniszczył.

Golachowski z czasem przechodzi do opowieści o Antarktydzie i wówczas zajmuje się kilkoma tematami badawczych wypraw. Odrobinę przybliża odbiorcom historię odkryć w tej części świata, przywołuje najsłynniejszych uczonych i… ich spory. Oczywiście prezentuje dość szczegółowo kwestię surowych warunków na stacji badawczej: według jego porównania ze stacji kosmicznych bliżej jest do cywilizacji (i najbliższych sklepów) niż z bieguna południowego – tu zestawienie danych robi wrażenie. Nie użala się autor nad sobą, za to w pewnym momencie przechodzi też do tematu innych ludzi – badaczy lub „turystów” szukających egzotycznych wrażeń. Sporo miejsca zajmują obserwacje zwierząt – i tu Golachowski najczęściej powraca do dowcipnego tonu, z którego dał się poznać na początku. Interesują go antarktyczne warunki w niemal każdej dziedzinie życia – pozostaje wciąż zafascynowanym obserwatorem. Wie, jak przekazywać wiedzę, żeby nie brzmieć jak nudny badacz a reporter – przy takim podejściu tom wiele zyskuje, czyta się go z prawdziwą przyjemnością podsycaną równolegle i przez ciekawość, i przez osobowość autora. Golachowski nie dzieli swoich wywodów na część „geograficzną”, „przyrodniczą” czy obyczajową, woli wszystko wymieszać tak, by proporcje były zawsze niespodzianką dla odbiorców. Dlatego też w lekturze żadnego fragmentu nie można pominąć, zawsze może się przerodzić w wielką (lub drobną, za to zgrabnie spuentowaną) przygodę.

„Czochrałem antarktycznego słonia” to publikacja, w której natura jest najważniejsza. Golachowski chce jednak szerzyć świadomość o destrukcyjnych działaniach człowieka nie przez wywody w stylu kaznodziejskim, a przez uchwycenie surowego piękna Antarktyki – które trzeba dla potomnych ocalić. Nie brakuje tu mocnych wrażeń, skoro autor zajmuje się drapieżnikami – ale i sympatycznych scenek, w których zwierzęta okazują się bardziej pomysłowe od badaczy. Zafunduje Golachowski nieco buntu, sam da upust złości na pewne sytuacje i sprawi, że lektura będzie dostarczać czytelnikom silnych przeżyć. Co ciekawe, w opisywaniu roku na stacji badawczej nie ma w ogóle mowy o tematach prywatnych – Golachowski zajmuje się wyłącznie opowiadaniem o zastanej rzeczywistości (ubarwianej pomysłami uczonych, choćby metalową palmą). Niewielu odbiorców przed lekturą spodziewałoby się tak barwnych historii, jednak Mikołaj Golachowski pisze z wyczuleniem na ciekawostki i absurd, a do tego potrafi sprawnie wydobywać puenty z kolejnych doświadczeń.

Ogromny tom czyta się z lekkością. To książka, która równie dobrze sprawdza się jako lektura podróżnicza i edukacyjna, jak i – rozrywkowa. Autor ma swój styl pisania, wie, jak opowiadać, żeby przyciągnąć odbiorców, a do tego każde zdarzenie umie przerobić na zabawną scenkę. Nie proponuje czytelnikom relacji z naukowej wyprawy, daje im obraz pasji, pracy płynącej z odkrycia prawdziwych zainteresowań. Wśród wysypu reportażowych opowieści z podróży i wznowień dawnych książek podróżniczych Golachowski bardzo pozytywnie się wyróżnia. „Czochrałem antarktycznego słonia” to publikacja cenna i dobrze napisana, w sam raz dla poszukiwaczy nowych wrażeń. Golachowski śmieszy do łez i sprawia, że niezbyt znany rejon świata odkrywa część swoich tajemnic. Ale żeby tak napisać książkę, trzeba nie tylko coś przeżyć – trzeba jeszcze umieć prowadzić narrację. Golachowski nie ma z tym najlepszych problemów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz