piątek, 8 kwietnia 2016

Maciejka Mazan: Pina, zrób coś!

WNK, Warszawa 2016.

Teatr

Maciejka Mazan na początku tworzy szaloną grupę oryginałów, indywidualistów i dziwaków akceptujących wzajemnie swoje wady i połączonych wielką przyjaźnią oraz niecodzienną skłonnością do poświęceń. Wbrew obawom w tej grupie szybko można wyodrębnić kolejne barwne postacie i przywiązać się do nich, a także kibicować im w wielkim wyzwaniu. Nawet jeśli bohaterowie są niepoprawnymi idealistami i wierzą w możliwość zarobienia wielkich pieniędzy na amatorskim teatrze. Bo grupa, w której prym wiedzie Pina, musi szybko zasilić konto bankowe. Cel jest szczytny: chodzi o uratowanie siostry Moni przed amputacją nogi. Przyjaciele chwytają się różnych metod zaistnienia na scenach. Jeśli będą wygrywać konkursy i przeglądy, jeśli udadzą się do telewizyjnego konkursu talentów, jeśli zrobią szum wokół sprawy – osiągną sukces. W związku z tym nie dopuszczają do siebie myśli, że coś mogłoby się nie udać, rzucają się na wszystkie dostępne chałtury, dzielnie walczą z tremą i z technicznymi trudnościami, a przy okazji przeżywają swoją wielką przygodę. Siostra Moni schodzi na dalszy plan, była potrzebna jako impuls do działania. Teraz na scenie bryluje piękny Jacuś i ogromna Waltrauta, a Pina staje się obiektem wyrafinowanej gry w obmyślanie skomplikowanej zemsty po zakończeniu misji.

„Pina, zrób coś” to opowieść, która w pierwszej kolejności rozgrywa się na płaszczyźnie kwiecistego języka. Maciejka Mazan jak tylko może ubarwia rzeczywistość – w ironicznej narracji kryje się spora część żartów, na szczęście autorka dobrze sobie radzi z barokowym stylem i nie sprawia wrażenia cierpiącej na grafomańską logoreję, a jest świadoma warsztatu, powieściowej rzeczywistości i twórczych ograniczeń. Zresztą taki rytm opowieści pasuje do bohaterów i ich przygód, równie kreatywnych jak narracja. Mazan konsekwentnie buduje swoją rzeczywistość, której trudno się oprzeć.

Druga płaszczyzna żartów to sama akcja. Kolejne amatorskie występy obfitują w przedziwne niespodzianki, życiowe miniskecze i przekonania. W gronie przyjaciół Piny liczą się błyskotliwe riposty i ironiczne komentarze, tu nikt nie powstrzymuje się z dowcipnymi reakcjami na kolejne wydarzenia. Owszem, nie brakuje scenek dramatycznych (przynajmniej w oczach postaci), ale sposoby wybrnięcia z nich są zwykle zabawne, podobnie jak sam sposób przedstawiania sytuacji. Pina-narratorka nie szczędzi kąśliwych uwag, ale i cały zespół osiąga w tym niezłe wyniki. Efekt to czysta rozrywka dla odbiorców.

Stawia Maciejka Mazan na charaktery niepopularne wśród zwykłych zjadaczy chleba, przepuszczone przez filtr teatru. Śmiechem przyciąga do siebie czytelników i zapewnia im historię wolną od banałów. Tu tematy znane z poczytnych obyczajówek zostają zepchnięte do tła, a autorka eksponuje doświadczenia mniej wyeksploatowane. Od razu przesyca je nienaturalną dawką ironii, tworząc świat dziwny, ale i kuszący, przede wszystkim ze względu na serialową przyjaźń.

Mikroscenki tworzone przez Maciejkę Mazan zyskują za każdym razem udane puenty – trochę to przypomina skarykaturalizowaną Joannę Chmielewską z bestsellerowych czasów, chociaż Mazan poza obyczajówkę nie wychodzi. Spora część tej książki opiera się na odpowiednio uchwyconych relacjach towarzyskich i atmosferze szalonej zabawy – niewielu twórców chce i potrafi uzyskać taki efekt (w ostatnich latach zabłysnęła tak Marta Madera). „Pina, zrób coś” to książka dla tych, którzy cenią książki niepoważne, odważne przez brak patosu i ubolewania nad trudną codziennością. Bo u Maciejki Mazan im trudniej tym lepiej – ta autorka zabłysnęła w świecie powieści obyczajowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz