niedziela, 24 stycznia 2016

Carlos Santana, Ashley Kahn, Hal Miller: Carlos Santana. Uniwersalny ton. Historia mojego życia

Bukowy Las, Wrocław 2015.

Porządek

Carlos Santana należy do tych muzyków, którzy w pewnym momencie odkryli własną duchową drogę i chcą się takim „objawieniem” podzielić z każdym. Nie ma przy tym znaczenia czas, miejsce czy stopień przygotowania słuchaczy na metafizyczne poszukiwania. A skoro Santana przemyśleniami na temat rozwoju duchowego dzieli się na koncertach mimo wyraźnych nawet sprzeciwów ze strony fanów, także autobiografię potraktuje jako miejsce do podobnych wynurzeń, przynajmniej w części – bo ghostwriterzy bardzo pilnują tu zachowania proporcji i dynamiki w narracji. Na szczęście – dzięki temu odbiorcy uzyskają wartką opowieść, która nie będzie męczyć. Widać tu próby imitowania języka kolokwialnego, pasującego do wyluzowanego muzyka, ale widać również porządek kompozycyjny, fachowość w opracowaniu tekstu wiąże się z imitowaniem nieformalnego stylu. Santana nie został pozostawiony sam sobie w prezentowaniu kolei życia. Ceną za taki sposób opracowywania wspomnień staje się ich skrótowość i ogólnikowość, a także pewien dystans. Podwojona redakcja momentami doprowadza do obiektywizowania spostrzeżeń, do beznamiętnego rejestrowania faktów i monotonii rytmu.

Carlos Santana przeprowadza czytelników trasami znanymi z popularnych biografii i autobiografii: trzyma się bezpiecznych schematów gatunkowych i unika wstrząsów. Wie, że powinien zaprezentować swoje dzieciństwo i portrety rodziców. Zgodnie z tym wyznacznikiem odmalowuje dość szczegółowo konflikt z matką – ten temat zresztą ciągnie się przez wiele rozdziałów, powraca jak dziwny refren i wybrzmiewa bardzo niejednoznacznie: raz chce autor usprawiedliwić domowników, raz opowiada o tym, co mogłoby budzić sensację. Na początku sporo miejsca poświęca zasadom bycia macho (i kłopotom z tego płynącym). Kiedy już upora się z trudnymi scenkami z dzieciństwa i młodości, przenosi się bez reszty w świat muzyki – fascynacje bluesem i jazzem, potem również elementami rocka, gitarowe ćwiczenia i pierwsze (lub ważne) instrumenty, koncerty, a wreszcie też nagrania – zajmują środek tej publikacji. Stopniowo wprowadza Santana do zwierzeń także motyw narkotyków – pisze, jak grało mu się po zażyciu konkretnych środków pobudzających, przedstawia też – kiedy już podjął decyzję, których narkotyków brać już nie będzie – o spotkaniach branżowych i prezentach w postaci działek. W ten sposób prezentuje siebie jako człowieka ulegającego pokusom, niedoskonałego i niemogącego stanowić wzoru do naśladowania. Taka kreacja jest mu w tekście potrzebna nie tylko ze względu na powszechnie znane fakty, ale też dla późniejszych rozważań na temat duchowości. Żeby Santana nie brzmiał jak przeciętny kaznodzieja, jego ghostwriterzy wplatają relację z odkrywania duchowej drogi w informacje osobiste. Część książki Santana poświęca rodzinie – żonom i dzieciom. Tu może pojawić się garść refleksji dotyczących samorozwoju – i to bez szkody dla lektury. Owszem, próby przekonania do swoich okołoreligijnych fascynacji nigdy nie będą dla odbiorców tak atrakcyjne jak możliwość oglądania muzycznego życiorysu, ale tu wtapiają się w ogólną relację – bez nich opowieść miałaby sporo luk.

„Uniwersalny ton” to jednak książka bardzo ugładzona i, co za tym idzie, raczej słabo zapadająca w pamięć. Santana nie stara się tu przedstawiać historii zespołu, bo to temat na inną książkę (ale o swoich muzykach wciąż pamięta). To raczej próba odpowiedzi na wydawnicze trendy – Santana dzieli się z czytelnikami tylko tym, co mogli już poznać z innych źródeł – i nie pogłębia własnych interpretacji wydarzeń. Takie podejście sprawia, że tom będzie dobrym uzupełnieniem dla biografii, a i prezentem dla fanów. Czyta się tę książkę dobrze ze względu na staranne opracowanie – ale jeśli ktoś chciałby znaleźć tu indywidualizm autora-muzyka, b1)ędzie się musiał trochę natrudzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz