Akapit Press, Łódź 2015.
Rywalizacja
Drakulcio ma kłopoty – to nic nowego, ten dziesięciolatek bez przerwy pakuje się w kolejne tarapaty, oczywiście zupełnie niechcący. Bohater stworzony przez Magdalenę i Sergiusza Pinkwartów ma teraz wziąć udział w meczu stulecia. Właściwie to zwyczajny mecz z inną szkołą, wielką rangę nadaje mu natomiast Trener – ze względu na dawne zatargi ze swoim kolegą z drużyny. Drakulcio razem z Orzełkami musi pokonać przeciwników (chociaż do tej pory zdarzały mu się jedynie „moralne zwycięstwa”) – Trener mówi o tym dużo i często. Swoją drużynę motywuje na różne sposoby, a w składzie ma między innymi Grubego Tediego (który, jeśli akurat nie je, szczelnie wypełnia światło bramki) czy Andreę – syna prawdziwego Włocha, chłopca, który na boisku prezentuje przeważnie grę aktorską: udawaniem chce wymuszać rzuty karne. Orzełki nie są zbyt zdyscyplinowaną drużyną, nie mają też motywacji wystarczającej do pracy ponad siły: piłka nożna dla dzieci jest przecież zabawą. Nie zmienią tego nawet profesjonalne stroje.
W „Meczu stulecia” autorzy poruszają jeden temat i mogą dzięki temu zachęcić do czytania chłopców, chociaż po błyskotliwym i dowcipnym pierwszym tomiku fanów i fanek mają wiele. I tym razem nie liczy się wyłącznie boiskowa strategia: książka skrzy się humorem, a poszczególne wydarzenia po raz kolejny udowadniają, że Drakulcio jest tylko ofiarą okoliczności i naprawdę zasługuje na upragniony smartfon. Przygotowania do meczu stulecia obfitują w niespodzianki – nie wszystkie da się przewidzieć, zwłaszcza że grupa kilkulatków jest szalenie kreatywna i bardzo dokładnie przygląda się sytuacjom z prawdziwych meczy. Pinkwartowie proponują więc czasami aż satyrę na nieakceptowane zagrania czy postawy piłkarzy. Powracają do najsłynniejszych niechlubnych boiskowych potyczek, żeby pokazać, że przykład, również ten zły, idzie z góry, a najmłodsi potrafią wyciągać wnioski z własnych obserwacji. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze Anna-Maria, której gry na skrzypcach nikt nie może znieść – i kujonka Mada Klonowska, dla której z kolei piłkarz jest jak superbohater. Przy tak niesprzyjających okolicznościach rzeczywiście nie da się skupić na piłce i treningach. Pinkwartowie ładnie odmalowują świat widziany oczami naiwnego chociaż sprytnego dziecka. Drakulcio daje się lubić – nie jest ani wzorem do naśladowania, ani przemądrzałym kilkulatkiem. Mądrze wychowywany (mimo stałej zazdrości taty o Trenera), nie rozkapryszony, za to dość śmieszny dzieciak sprawia, że można zatopić się w lekturze bez przeszkód. Pinkwartowie proponują tomik, który da się wykorzystać do ćwiczenia czytania: rozdziały są tu krótkie, litery dość duże, a liczne czarno-białe ilustracje dynamizują książkę i świat Drakulcia. Do tego przez cały czas pamiętać trzeba o humorze przepajającym kolejne przygody, a i o zrozumieniu autorów dla dziecięcych wybryków.
Drakulcio sam opowiada o swoich przygodach (pisze o nich do dziadków, więc może sobie pozwolić na jednostkową perspektywę i emocjonalność). I, co ważne, jest w tym szczery, można go z przyjemnością czytać. „Mecz stulecia” został bardziej stematyzowany niż pierwszy tomik – ale też nie trzeba w nim już przedstawiać środowiska bohatera. Ważne, że Magdalena i Sergiusz Pinkwart utrzymują poziom historyjek i pozwalają kolejny raz cieszyć się pomysłami dziecka. Drakulcio jest cudownie niepoprawny i to przyniesie mu wielką popularność – dołącza do grona postaci, które – jakby na przekór precyzji opisu i opowiadań – okazują się normalnymi dzieciakami. Jak na razie – Drakulcio nie zawodzi, a malutkie książeczki z jego przygodami zasługują na uznanie – i na miejsce w kanonie literatury czwartej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz