sobota, 24 października 2015

Konstanty Ildefons Gałczyński: Zielona Gęś. Najmniejszy teatr świata

Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.

Zabawy absurdem

Po Gałczyńskim mniej przez odbiorców kojarzonym przyszedł czas na najbardziej chyba i do dziś znany motyw. W serii wydawnictwa Prószyński i S-ka ukazuje się tom „Zielona Gęś. Najmniejszy teatr świata” – zbiór teatralnych miniaturek z Alojzym Gżegżółką, Hermenegildą Kociubińską, Psem Fafikiem i innymi. Tom pozwala zorientować się w komicznej sile absurdu i docenić różnorodność pomysłów autora. Gałczyński zabawia się tu ostrą satyrą polityczną, łagodnym humorem, dowcipem absurdalnym i nonsensem, komizmem obyczajowym czy ironią. Sięga po rozmaite chwyty wywołujące śmiech – od najbardziej podstawowych po wyrafinowane i skomplikowane. Wybiera wyraziste puenty albo z puent rezygnuje, wcześniej budując napięcie. Gałczyński w „Zielonej Gęsi” może zrobić wszystko, a skrótowość służy tu dowcipowi. „Zielona Gęś” to dowód trafnych obserwacji i zamiłowania do purenonsensu.

„Najmniejszy teatr świata” jest logiczną, a i wyczekiwaną kontynuacją pięknej serii. Krótkim wstępem tę publikację opatrzył Tomasz Stępień, jeden z ważniejszych badaczy humoru i satyry – trudno wyobrazić sobie bardziej skondensowany i rzeczowy tekst wprowadzający do tej akurat lektury: w krótkim szkicu Stępień przygotowuje na Gałczyńskiego także zwykłych odbiorców – to ważne, skoro część utworów nie zachowała „ważności” (naturalna konsekwencja włączania spraw aktualnych do satyry). „Zielona Gęś” zwykle funkcjonuje w mniej lub bardziej obszernych wyborach (u schyłku XX wieku teksty spopularyzował zielonogórski kabaret Potem) – teraz można się przyjrzeć całej koncepcji teatrzyku.

U Gałczyńskiego czyta się wszystko. Jedną płaszczyznę żartu zapewniają dialogi bohaterów, a w ich obrębie także popisy warsztatowe, stylizacje, rymy czy parodie. Druga to komizm charakterów – mocno i celnie zarysowane sylwetki postaci. Gałczyński kreśli portrety znaczące, dzięki czemu nie musi wdawać się w zawiłe wyjaśnienia. Wystarczy kilka słów wygłaszanych przez bohatera, żeby jego intencje i – pośrednia – ocena rzeczywistości stały się natychmiast jasne dla czytelników. Krótkie historyjki z Zielonej Gęsi są zróżnicowane tematycznie. Nie brakuje tu twórców, intelektualistów, postaci z mitologii, ale i zwykłych idiotów, bezlitośnie obnażających słabość idei. Gałczyński rozbija skostniałe struktury, wyszukuje rozłamy i pęknięcia w tym, co wydawałoby się od dawna ustalone. I bezustannie drwi, niepowaga jest jego sposobem na ratowanie normalności, a i na bezpieczną krytykę. Spora część żartów przechodzi oczywiście do didaskaliów: w zredukowanej objętości tekstu autor wykorzystuje każde dostępne miejsce do popisywania się pomysłami. Samo w sobie uczynienie didaskaliów źródłem śmiechu jest zabiegiem satyrycznym – i wymusza na reżyserach oraz czytelnikach weryfikowanie podejścia do lektury. Nagle z dodatku do właściwiej historii wysuwają się te uwagi na pierwszy plan i już nie można ich ignorować. Uczy Gałczyński w „Zielonej Gęsi” innego spojrzenia.

Obok tekstów zaangażowanych mieści się w tej książce mnóstwo zabaw słownych i skojarzeń, na które pozwala humor. Konstanty Ildefons Gałczyński staje się mistrzem miniaturowych scenek, pomysłowo aranżuje kolejne spotkania. Dopiero zebranie w jednym tomie wszystkich tekstów, w dodatku pozbawionych nieplanowanych przez autora zmian (wydanie krytyczne!) pomaga zorientować się w twórczym rozmachu i wyobraźni Gałczyńskiego. „Pierwsze wydanie bez skreśleń i cenzury” głosi okładkowa zachęta – i to z pewnością ucieszy literaturoznawców. Ale „Zielona Gęś” zyskuje fanów wśród przedstawicieli różnych pokoleń i różnych zainteresowań – to po prostu tom dla miłośników absurdu, zwolniony od konieczności zachowywania powagi, zawierający już klasykę, a jeszcze wciąż wywołujący żywe reakcje. Gałczyński nie potrzebuje żadnych zachęt ani rekomendacji, sam przekonuje do siebie najlepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz