Teatr od kuchni
rozmowa z Piotrem Bikontem
Sztajgerowy Cajtung: Duet aktorski Joanna Fidler i Paweł Pabisiak pojawił się już między innymi w Błaźnie Pana Boga (także jako odtwórcy wielu postaci). Lubi Pan pracować z tymi samymi aktorami więcej niż raz. Co twórczego daje taka praca? Jak zwalczyć pokusę powielania raz sprawdzonych rozwiązań?
Piotr Bikont: Ja nie dobieram współpracowników do projektu, tylko na odwrót, dobieram projekty do potrzeb i możliwości zespołu. Każda następna praca z tym samym aktorem to szansa na kolejny krok do przodu, i dla niego, i dla mnie. To w twórczości zespołowej, jaką zawsze jest teatr, jest najciekawsze i najbardziej twórcze: iść dalej. Poza tym ma się coraz lepsze porozumienie, a bez niego teatr skazany jest na klęskę.
Powielanie sprawdzonych rozwiązań to zgubna pokusa we wszystkich bez wyjątku dziedzinach i wymiarach sztuki. Właściwie to ciągłe zmiany współpracowników bardziej grożą powielaniem niż stałość zespołu, gdzie rośnie zaufanie i współodpowiedzialność, i gdzie wszyscy pilnują się nawzajem.
Obsada jest tu taka sama, jak w Błaźnie, ale opowieść snujemy w zupełnie innej konwencji, operujemy odmiennym językiem teatralnym. Chociaż rzeczywiście, Paweł znów gra mnóstwo rozmaitych postaci; za to Joanna gra jedną i tylko jedną.
Sz. C.: Jest Pan znany z tego, że nie lubi nic zmieniać w spektaklu po jego premierze. Czy zostawia Pan jednak aktorom możliwość improwizacji (lub czy zdarza się coś poprawiać, jeśli reakcje publiczności są inne niż zakładane)?
P. B.: Nie lubię zmieniać spektaklu po premierze, bo uważam, że moja rola jest już, w zasadzie, zakończona i powinienem dać szanse mojemu „dziecku” pożyć samodzielnie. Bo każdy spektakl w jakimś stopniu ciągle się zmienia, w każdym razie powinien, bo inaczej zdechnie. W każdym przedstawieniu zostawiam aktorom jakiś margines na improwizację, ale w ściśle określonym zakresie. Zawsze też projektuję jakąś scenę lub dwie gdzie aktor ma swoją, jakby to ująć muzycznie, „kadencję”, taką improwizowaną popisówkę.
Sz. C.: Dlaczego Ilja Erenburg? Co takiego urzekło Pana w historii o Lejzorku?
P. B.: Uważam, że to jest genialna książka. Wspaniale napisana (i rewelacyjnie przełożona na polski), niezwykle umieszczona w przestrzeni historycznej i do tego tworząca niesamowitą postać poczciwego i anarchicznego everymana, coś pomiędzy Żydem wiecznym tułaczem, a dzielnym wojakiem Szwejkiem. A przede wszystkim znajduję tu okazję, by w sposób nie pozbawiony głębi i oryginalności poruszyć sprawy, które mnie najbardziej obchodzą. No i fakt, że jest okazja pośmiać się do rozpuku, ale i do łez, czyli to, na czym teatr stoi: zabawa i wzruszenie widza.
Sz. C.: Tytułową postać gra... kobieta. Co skłoniło Pana do takiego wyboru?
P. B.: W samym tym fakcie nie ma jakiegoś zamierzonego, konkretnego przesłania. Przypadkowo też raczej wpisuje się to w dostrzegalną ostatnio modę na „genderowe” zabawy. Rzecz chyba w tym, że Joanna Fidler, z którą pracowałem więcej razy niż z kimkolwiek innym, stanowi moje naturalne medium, właśnie przez nią mogę najwięcej przekazać widzowi o sobie, przy czym sam jakoś odkrywam to w niej, w trakcie pracy.
Sz. C.: Folwark Badowo stał się przystanią dla kameralnego i dobrego teatru… Co takiego jest w tym miejscu, że właśnie tu tworzy Pan swoje przedstawienia?
P. B.: Zaczęło się kilkanaście lat temu od tego, że z dwójką (innych) aktorów chcieliśmy zrobić dość proste w inscenizacji przedstawienie, ale nie mieliśmy gdzie. A mój przyjaciel, Sławek Sierzputowski, był właśnie w trakcie tworzenia tego miejsca w Badowie Górnym. Spędziliśmy tam lato, powstał spektakl Frank&Stein i tak się zaczęło. Teraz jesteśmy po już jedenastu premierach i myślę, że tak jak nasz teatr ogromnie dużo zawdzięcza temu miejscu, tak i sam Folwark tworzył swoje środowisko w jakimś stopniu w oparciu o imprezy teatralne.
Mamy dziś bardzo wierną i liczną widownię, która wciąż rośnie. Każdemu spektaklowi granemu tam, w naszej siedzibie, towarzyszy wspólna z widzami kolacja, koncerty muzyki jazzowej, klasycznej, tradycyjnej, projekcje filmów, nie wspominając o spacerach po pięknej okolicy, czy kąpieli w stawie.
Sz. C.: Dziękujemy za rozmowę!
Rozmawiała Iza Mikrut
tekst pochodzi z gazety festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego „Sztajgerowy Cajtung”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz