Prószyński, Warszawa 2015.
Czas próby
Katarzyna Kołczewska od początku stawia na psychologiczne dramaty i jak tylko może, komplikuje życie swoim bohaterom. W tomie „Wbrew sobie”, rozbudowanej powieści obyczajowej, pokazuje stopniowy rozpad małżeństwa, który prowadzi do obnażenia szeregu rodzinnych tajemnic. Wszystko zaczyna się od ulubionego ostatnio u autorek obyczajówek tematu niemożności zajścia w ciążę. Ewelina, bohaterka książki, pragnie mieć dziecko. Świętuje, gdy udaje jej się zajść w ciążę, ale płód umiera w jej łonie. Kobieta silnie to przeżywa i odsuwa się od najbliższych. Nie pozwala sobie pomóc, a nikt nie zrozumie ogromu jej cierpienia. Adam, najbardziej cierpliwy z idealnych małżonków powieściowych, pewnego dnia dowiaduje się, że żona chce rozwodu. Nie zamierza jej tego ułatwiać, choć Ewelinie bardzo kibicuje teściowa. Bohaterka nie potrafi też znaleźć porozumienia z własną matką i z siostrą, która zawsze się nią opiekowała. „Wbrew sobie” to powieść niemal o rozkapryszonej królewnie, oderwanej od życia i oczekującej dla siebie wszystkiego bez dawania czegokolwiek w zamian.
Postawa Eweliny otwiera zabliźnione rany w rodzinie. Matka boi się, że na jaw wyjdą jej kłamstwa z przeszłości, ciągły stres doprowadza ją do poważnej choroby. Justyna, siostra Eweliny, ma na głowie inne zmartwienia: zniedołężniały i chory na cukrzycę mąż nie jest już wsparciem, a po rozwodzie siostry będzie musiała oddać szwagrowi sporą sumę – spłacić zaciągnięty przed laty dług. Porzucony Adam najpierw próbuje naprawić relacje z kapryśną żoną, później usiłuje ułożyć sobie życie. A jeszcze powinien zainterweniować, bo w małżeństwie rodziców dzieje się coraz gorzej. We „Wbrew sobie” każdy boryka się z licznymi problemami. Kołczewska może mnożyć wątki, pozwala jej na to i objętość książki, i przyjęta konwencja. Autorka bardzo szczegółowo rozrysowuje egzystencję Eweliny, towarzyszy jej w domu i w pracy. W pewnym momencie temat utraconego dziecka znika, zastąpiony przez mroczne sekrety z przeszłości. Jednak o ile w pogodnych obyczajówkach te sekrety dotyczyłyby szeroko rozumianych skarbów, o tyle u Eweliny to źródło narastających kłopotów i wzajemnych pretensji. Tylko odkrycie całej prawdy umożliwi poszukiwania stabilizacji.
Katarzyna Kołczewska wyraźnie w tej powieści dojrzewa. Nie próbuje już w zbyt oczywisty sposób grać na emocjach czytelniczek, nie stosuje łzawych scenariuszy. Ewelinę na początku wypiera z emocji, pozwala jej działać automatycznie i bezrefleksyjnie. Uczuciami obdarza za to pozostałe postacie. Jest przy tym dość przekonująca także w sferze stylistyki. Dopiero z czasem zaczyna powtarzać swój podstawowy błąd, to jest uporczywe przerzucanie się imionami w dialogach. Daje to efekt niepotrzebnego ping-ponga, bo przecież odbiorczynie domyślą się z treści i z intencji kwestii, kto do kogo mówi.
„Wbrew sobie” to powieść, która liczy ponad siedemset pięćdziesiąt stron. Autorce udaje się przez ten czas utrzymać uwagę czytelniczek. Dopiero pod koniec wydaje się, że próbuje zbyt szybko rozwiązać nakreślane z taką pieczołowitością kwestie, w dodatku przełącza się w tryb baśniowy. Może to być chwyt związany z aktywizowaniem uczestniczek klubów dyskusyjnych: w końcu tom zawiera również szereg pytań do przemyśleń i omówienia w babskim gronie (uważne odbiorczynie i bez tych podpowiedzi zastanowią się nad życiowymi wyborami Eweliny). Dużo tu moralnych wątpliwości i decyzji okupowanych wyrzutami sumienia, całkiem sporo i zachowań budzących odruchowy sprzeciw – a dzięki temu autorka może być pewna, że czytelniczki zaangażują się w lekturę i będą rozprawiać o losach dość toksycznej rodziny. „Wbrew sobie”, mimo dziwnych niekiedy zachowań bohaterów, okazuje się tomem o intrygującej fabule – a to za sprawą psychologicznych gier.
Wczoraj napisałam recenzję tej książki. Fabuła faktycznie intrygująca, jednak przez zdecydowaną część bohaterka bardzo mnie denerwowała/irytowała.
OdpowiedzUsuń