czwartek, 2 lipca 2015

Eliza Kennedy: Biorę sobie ciebie

Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.

Zobowiązania

W tej książce nic się nie zgadza. Szczęśliwa bohaterka, Lily, ma niedługo wyjść za mąż. Jej narzeczony to chodzący ideał, a ona sama ma świetną pracę (jest prawniczką) i sprawdzone przyjaciółki. Sytuacja jak z finału nierealnej bajki zostaje przekreślona już po pierwszych stronach, bo idealna do bólu bohaterka przedstawia swoje słabości. Uwielbia alkohol i seks z różnymi mężczyznami. W łóżkowych igraszkach chętnie wypróbowuje rozmaite propozycje, lubi uległość, ale sama chętnie podrywa kolejnych partnerów. Jednocześnie czeka na ślub 0 tyle że w tej kwestii nikt nie podziela jej entuzjazmu ani zachwytu.

Will, obiekt westchnień Lily, okazuje się zwyczajnie nudny. W tym małżeństwie to on ma być ofiarą i źródłem niewybrednych żartów. Chociaż jawi się jako ideał, nie pasuje do impulsywnej i mocno rozrywkowej Lily. Dostrzega to cała rodzina – matka przyszłej panny młodej i jej kolejne macochy nie ustają w wysiłkach, by tę oczywistą prawdę prawniczce przekazać. Według nich, doświadczonych przez życie, taki związek nie ma najmniejszych szans powodzenia. A do tego Lily nie umie być szczera ze swoim partnerem.

„Biorę sobie siebie” to historia łamiąca schematy. Dla autorki, Elizy Kennedy, najważniejsze jest jedno: kiedy mężczyzna zdobywa całe zastępy kobiet, staje się obiektem podziwu, a w najgorszym razie zyskuje etykietkę donżuana. Kiedy kobieta inicjuje seks z licznymi partnerami, uznawana zostaje za dziwkę i nie odzyska już reputacji. Kennedy próbuje więc zawalczyć o prawa kobiet w tej kwestii. Nie dość, że każe Lily sypiać z każdym, kto odpowie na jej flirt, to jeszcze nakłania ją do wygłaszania długich tyrad na temat równouprawnienia w seksie. „Biorę sobie ciebie” to powieść-manifest. Lily usiłuje przełamywać konserwatywne poglądy rodziny (a przecież jej familia składa się z kolejnych żon ojca, teraz zaprzyjaźnionych ze sobą) i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w tradycyjnym małżeństwie z odpowiednim kandydatem będzie tak naprawdę szczęśliwa. Kolejne argumenty chwieją jej pewnością siebie, a wymarzona sytuacja ma coraz więcej wad. Tyle że Lily nie zamierza rezygnować ze swoich życiowych przyjemności. Nie znosi ograniczeń, a poza tym ma do wypełnienia ważną misję: próbuje przekonać kobiety, by realizowały własne pragnienia i nie dały się zamknąć w stereotypowych rolach.

„Biorę sobie ciebie” to powieść, w której narracja musi rozwijać się szybko, jak na lekturę rozrywkową przystało. W związku z tym autorka stawia przede wszystkim na akcję oraz na dialogi. O większości spraw czytelniczki dowiedzą się z rozmów między bohaterami, w burzliwe dyskusje Kennedy wplata też rozważania na temat roli kobiety w seksie. „Biorę sobie ciebie” wykorzystuje zatem chwytliwy motyw łóżkowych zbliżeń – nie po to, by dostarczyć czytelniczkom rozrywki, a po to, żeby przemycić niezgodę na obyczajowość i nierówne traktowanie. Spora część tej powieści służy wylewaniu żalu i podkreślaniu niesprawiedliwości. A to wszystko dlatego może się udać, że autorka szykuje swoim odbiorczyniom niespodziewany finał. Konwencję baśni (i przy okazji – komedii romantycznej) przekształca tak, że czytelniczki zadziwi prostotą zastosowanego rozwiązania. To ciekawy twórczo chwyt, który sprawia, że „Biorę sobie ciebie” nie brzmi tendencyjnie, za to wskazuje niewyeksploatowany jeszcze w literaturze rozrywkowej motyw. To powieść, która nie wpisuje się w schematy fabularne. Momentami wydaje się niepotrzebnie zamieniać w zbiór oczywistych argumentów, ale przecież autorka takie rozwiązania wybiera, żeby móc walczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz