Egmont, Warszawa 2014.
Schemat romansu
Takich historii już się dzisiaj nie spotyka – nie tylko dlatego, że fabuła stała się zbyt archaiczna (i przewidywalna – przy okazji), a problemy bohaterów wydumane i nieprzystające do zabieganego świata. Wyczerpała się po prostu forma. Dlatego „Dziewczę z sadu” może dziś funkcjonować jako historycznoliteracka ciekawostka, dowód na przemiany obyczajowe i dawne literackie trendy. Lucy Maud Montgomery trafi teraz tą publikacją przede wszystkim do młodych i bardzo naiwnych romantyczek – ale „Dziewczę z sadu” czytać można też inaczej. Bez dawania wiary przewidywalnemu romansowi, za to ze zwracaniem uwagi na sposób budowania opowieści.
Eric przybywa na Wyspę Księcia Edwarda jako nauczyciel, w zastępstwie za chorego przyjaciela. W małej społeczności jego obecność nie pozostaje bez echa, ale dla Erica liczy się tylko Kilmeny, młoda i płochliwa dziewczyna, uosobienie niewinności. Tajemnicza nieznajoma nie mówi, o czym – wraz z jej dramatyczną historią – donoszą Ericowi mieszkańcy Charlottentown. Eric, urzeczony pięknością, wraca do niej do sadu i przekonuje Kilmeny o swoich czystych zamiarach. Powoli zakochuje się w dziewczynie, ale ona nie chce odpowiedzieć na uczucie, które dotąd znała tylko z książek.
Montgomery prowadzi tę opowieść tak, że można by na tej książce wskazywać kolejne elementy obowiązkowe w poczytnych fabułach. W ogóle cała historia dzisiaj sprawia wrażenie rozbudowanego opowiadania, a „Ania z Zielonego Wzgórza” jest znacznie bardziej skomplikowana pod względem konstrukcji, treści oraz pomysłów na akcję. Tu Montgomery koncentruje się wyłącznie na idealnej miłości, która pokonać może wszelkie przeszkody. Eric musi więc przekonać do siebie rodzinę ukochanej, poradzić sobie z zazdrosnym rywalem, aż wreszcie uporać się z tym, co uniemożliwia mu realizowanie matrymonialnych planów. Walka o szczęście dzisiaj pobrzmiewa mocno schematycznie – ale niewątpliwie kiedyś mogła dostarczać czytelniczkom wielu wzruszeń.
Chociaż ze względu na kierunek akcji obecnie „Dziewczę z sadu” nie będzie już wzbudzać silnych emocji, warto u Montgomery przyjrzeć się zastosowanym zasadom budowania życiorysów i scenek. Na tomiku „Dziewczę z sadu” dobrze widać konsekwencje przyjmowanych rozwiązań i literackie schematy, które w czasach powstania książki schematami jeszcze być nie musiały. Tym, co zostało w tomie, jest sama warstwa narracji. Montgomery przewidywalną fabułkę opowiada tak, że przyjemności lekturowej dostarcza sam styl. W języku odzwierciedla się wybór gatunku, ale i stosunek do postaci. Melodyjna opowieść mieści w sobie więcej niż mogą powiedzieć ograniczani konwenansami bohaterowie. Co ciekawe, nie istnieje tu rozgraniczenie na język mówiony i pisany – dialogi zakochanych, chociaż w dwóch różnych przestrzeniach, brzmią identycznie.
„Dziewczę z sadu” czytane po latach od czasów, w których powstało, niesie ze sobą zupełnie inne wrażenia. To na pewno oryginalne lekturowe doświadczenie – nie mówiąc już o tym, że fanki Montgomery zechcą i tak zajrzeć do powieści ich ulubionej autorki. Jest w tej książce urzekająca naiwność, wiara w to, że miłość mogłaby tak wyglądać. „Dziewczę z sadu” to dzisiaj pozycja archaiczna – ale znajdzie swoich zwolenników. Jej ponowne zaistnienie na rynku wydawniczym pozwala przekonać się, jak zmieniają się preferencje odbiorczyń. Ta lektura wiąże się z odkrywaniem dawnych narracji, ale i proporcji w historiach, które mają uwieść czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz