Znak, Kraków 2014.
Dużo dzieci
Dominika Figurska i Agata Puścikowska to dwie przyjaciółki, aktorka i dziennikarka, które postanowiły wykorzystać własne doświadczenia w walce ze stereotypem dotyczącym rodzin wielodzietnych. Stworzyły książkę – zapiski luźnych rozmów o byciu mamą i łączeniu pracy zawodowej z wychowywaniem licznego potomstwa, przekonując odbiorczynie, że da się realizować własne ambicje i rodzić kolejne dzieci – bo po trzeciej ciąży wszystko staje się dużo prostsze.
„I co my z tego mamy” to książka, która promuje wielodzietność. Obie autorki mają po pięcioro dzieci (i wcale nie zarzekają się, że na tym poprzestaną), najmłodszych synków nazwały imionami Jan Paweł, co pokazuje, w jakie rejony tom będzie dyskretnie (w miarę) skręcać. Figurska i Puścikowska zauważają, że w Polsce rodzinę wielodzietną kojarzy się przede wszystkim z biedą i patologiami (i wzajemnie przekonują się, że znają wiele przykładów „dobrych” rodzin wielodzietnych, jakby to mogło zwalczyć panujący powszechnie stereotyp). Same uważają macierzyństwo za powód do dumy i chcą własnymi postawami udowodnić, że im więcej dzieci, tym łatwiej w życiu.
W związku z tym o cieniach wychowania licznej gromadki nie ma tutaj mowy. „I co my z tego mamy” to rozmowa, w której właściwie nie istnieją problemy finansowe, wychowawcze czy te związane z indywidualnymi potrzebami dzieci. W ogóle same dzieci nieczęsto się przez tom przewijają – chodzi w końcu o to, żeby pokazać matkom, że można nie rezygnować z własnych potrzeb. Autorki też przyznają się do błędów, ale nie konkretyzują ich, pokazują jedynie, co dzięki nim poprawiły w dążeniu do ideału. Dobrze, że nie jest to poradnik – bo część czytelniczek mogłaby się załamać na wieść o istnieniu kobiet-wzorów, świetnych matek, żon i pracownic. Luźna atmosfera przyjacielskiej rozmowy pozwala na takie kreacje bez groźby kompleksów dla odbiorczyń.
Kolejne tematy w „I co my z tego mamy” są rozdzielane fragmentami listów apostolskich i rozmaitych religijnych pism (o znaczeniu rodziny, roli kobiety i o wierze w procesie wychowywania dzieci). Same autorki nie zamierzają uprawiać kaznodziejstwa, o wierze rozmawiają w jednym rozdziale (w kontekście rekolekcji i chodzenia na msze z dziećmi – i traktują tę wiarę jako oczywisty element życia). Interpretacje religijnych nakazów zostawiają specjalistom – z pewnością czytelniczki o podobnych poglądach (i podobnym stopniu zaangażowania w rozwój własnej duchowości) przestudiują przytaczane fragmenty uważnie i być może wyciągną z nich nauki dla siebie. Ale Figurska i Puścikowska zgrabnie ukrywają fakt, że oprócz wielodzietnych rodzin patologicznych funkcjonuje też stereotyp wielodzietnych rodzin głęboko religijnych – i ten akurat obie potwierdzają.
„I co my z tego mamy” to publikacja traktująca o mało dziś popularnym pomysłem na życie. Figurska i Puścikowska próbują zareklamować wielodzietność, w związku z tym niemal automatycznie rozwiewają kolejne wątpliwości mam: czy korzystać z pomocy niań lub sprzątaczek, czy porody są łatwe, czy z dziećmi można zaplanować wakacje – i tak dalej. Autorki jednak nie zapominają w tej euforii, żeby odnosić się tylko do siebie – próbują wykreować sposób postrzegania rodzin wielodzietnych przez pryzmat swoich na ten temat opinii, rezygnując przy tym z bezpośredniego zwracania się do odbiorczyń. W efekcie czytelniczki zostają łagodnie wprowadzone w przyjacielską rozmowę dwóch pań połączonych wspólnotą poglądów – i mogą się jej z boku przysłuchiwać, bez konieczności modyfikowania własnych sądów. Tego Figurska i Puścikowska raczej tu nie osiągną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz